Powrót do Najlepiej Strzeżonej Tajemnicy czyli pszczelarstwo jak Feniks odradzające się z popiołów

Kirk Webster 2014

tekst pochodzi ze strony: https://kirkwebster.com/the-best-kept-secret-revisited/

"Jeżeli zapewnisz gospodarstwu ciągłą uwagę, jest ono przyjemne, piękne, niesamowite i łatwe w pielęgnacji. Nie ma w nim miejsca na nieszczęścia i katastrofy. Bez zapewnienia należytej uwagi w gospodarstwie nigdy nie kończą się praca i trudności..."

Na końcu roku 1998 roku napisałem esej zatytułowany „The Best Kept Secret” (Najlepiej Strzeżona Tajemnica), który został opublikowany w numerze letnim i jesiennym roku 1999 przez „Small Farmer's Journal”. W tekście starałem się opisać wspaniały świat, który odkryłem jako nastolatek. Świat ten nie miał prawie nic wspólnego z miejscem, w którym się wychowałem, ale w jakiś sposób z biegiem lat udało mi się go dogłębnie poznać. Ten świat tak bardzo różni się od tego, który został stworzony przez naszą przemysłową, porażoną prądem nowoczesną kulturę, że nie mamy nawet dobrego języka, aby go opisać. Jednym słowem najbliżej moglibyśmy napisać: to "rolnictwo"...

Moje własne doświadczenia w rolnictwie skupiały się wokół pszczelarstwa. Jesienią 1998 roku amerykańskie pszczelarstwo stanęło przed swoim najpoważniejszym wyzwaniem i przeszło całkowitą transformację. Obecnie, wiosną 2014 roku, oba te procesy wciąż trwają. Wyzwanie pochodziło od maleńkiego pasożytniczego roztocza (Varroa jacobsoni), który wcześniej żył w normalnym, zrównoważonym związku pasożytniczym z tropikalnym gatunkiem pszczoły (Apis cerana). W pewnym momencie, prawdopodobnie 100 lat temu, roztocza te zaczęły atakować "europejską" pszczołę miodną (Apis mellifera) w niektórych częściach Chin, Rosji i Japonii. Wraz z przewożeniem matek i rodzin pszczelich z jednego końca Rosji na drugi, a z Japonii do Ameryki Południowej, pszczelarze nieumyślnie przenieśli roztocze na cały świat. Ono obecnie infekuje rodziny pszczoły miodnej na wszystkich zamieszkałych kontynentach z wyjątkiem Australii.

Dręcz pszczeli szybko stał się w Europie i Ameryce Północnej najpoważniejszym problemem jaki kiedykolwiek napotkali pszczelarze. Dręcz nie miał wcześniej wspólnej historii ewolucji z europejską pszczołą miodną. Szkodnik ten był też znacznie bardziej niszczycielski dla swojego żywiciela niż inne współistniejące z pszczołą pasożyty. Roztocza mają zdolność do szybkiego przenoszenia się między rodzinami. We wczesnych latach inwazji ponad 99% zaatakowanych rodzin pszczelich zginęłoby, jeśli pszczelarz nie podjąłby drastycznych działań, aby jakoś zabić większość roztoczy obecnych w rodzinie przynajmniej raz w roku. Działo się tak niezależnie od tego czy pszczoły żyły w prowadzonych przez ludzi pasiekach czy funkcjonowały zdziczałe w dziuplach. Likwidacja roztocza nie było wcale łatwa bez zabicia przy okazji pszczół w tym samym czasie. Ta sytuacja zmieniła pszczelarstwo z dnia na dzień. Pszczelarze przestali być ostatnimi przedstawicielami bractwa rolniczego, którzy jednoznacznie sprzeciwiali się pestycydom (zwłaszcza insektycydom). Do tamtej pory przecież nie musieli ich używać. Najpierw podeszli do nich z niechęcią, a później zaczęli stosować je wręcz z entuzjazmem. Pszczelarstwo więc w końcu włączyło się do głównego nurtu amerykańskiego rolnictwa. Podobnie jak wielu innych amerykańskich "rolników", pszczelarze komercyjni porzucili wówczas swoją niezależność. Od tego czasu z kapeluszem w ręku czekają na kolejną "poradę eksperta" dotyczącą tego, którego pestycydu użyć w danym roku. W międzyczasie plastry pszczele (które działają też jako "wątroba" rodziny pochłaniając zanieczyszczenia i trucizny) stały się nasączone toksynami i zaczęły stwarzać kolejną poważną presję dla pszczół. Pszczoły mają także inne problemy. Te są z nimi przynajmniej od czasów II wojny światowej, a obecnie wciąż narastają. Są nimi: utrata siedlisk, degradacja środowiska, chemikalia stosowane do ochrony upraw i kurcząca się pula genetyczna. Podsumowując, możemy powiedzieć, że pszczoły miodne nigdy nie miały tak trudnego życia...

Tekst „Najlepiej strzeżona tajemnica” (NST) pisałem w wielkim pośpiechu pod koniec 1998 roku. Wiedziałem bowiem, że bardzo szybko sam będę musiał stawić czoło opisywanej powyżej sytuacji. Chciałem zapisać wspaniałe, pozytywne rzeczy, których się nauczyłem i których doświadczyłem - a które, jak wiedziałem, mogą mieć zastosowanie w wielu sytuacjach, nie tylko tych, dotyczących mnie osobiście. Bałem się bowiem, że moja osobista historia może być zmieciona przez roztocze Varroa i szybko zmieniające się środowisko życia pszczół. Wiedziałem już wtedy, że następne dziesięć lat będzie bardzo trudne - i na pewno nie pomyliłem się...

Z wielką przyjemnością chciałbym ogłosić, że sequel mojej historii należy do tych ze szczęśliwym zakończeniem. Pomimo wielu drobnych niepowodzeń i trudnych sezonów moja pasieka zdołała przetrwać, a nawet rozwijać się w tym trudnym okresie. Stało się tak dzięki wskazówkom moich mentorów oraz doświadczeniu, spostrzeżeniom i nawykom, które wykształciły się w ciągu lat, a które opisałem w „Najlepiej Strzeżonej Tajemnicy”. Przyznam otwarcie, że nie obyło się także bez przypadków, które okazały się dla mnie niezwykle szczęśliwe, a które rzeczywiście mogły uchronić mnie przed całkowitą porażką. Opiszę najważniejszy z nich:

W rzeczywistości istniały dwa różne, inwazyjne gatunki roztoczy, które pojawiły się w amerykańskich rodzinach pszczelich pod koniec lat 80-tych i na początku lat 90-tych. W mojej części kraju roztocze świdraczek pszczeli (Acarapis woodi) pojawiło się jako pierwsze, w 1986 lub 1987 roku. Ten mikroskopijny szkodnik żyje w przetchlinkach pszczół. Roztocze przybyło pierwotnie z Europy, przez Meksyk. Świdraczek współwystępował z rodzinami pszczelimi w Europie przez co najmniej 100 lat, a być może znacznie dłużej, ale pszczoły w Ameryce Północnej nigdy nie były na niego narażone. Gdy więc amerykańskie pszczoły po raz pierwszy zetknęły się z nim pojawiły się olbrzymie straty. W czasach poprzedzających roztocza, normalne straty rodzin pszczelich w północnych Stanach Zjednoczonych w okresie zimowym wynosiły około pięciu procent. Gdy pojawiła się inwazja wielu amerykańskich pszczelarzy zaczęło tracić zimą 50% lub więcej łącznej liczby rodzin. Ja sam w ciągu pierwszych pięciu zim po rozpoczęciu inwazji aż trzykrotnie straciłem po 50% posiadanych rodzin. W tym czasie wydawało się, że to koniec świata, ale jak opisałem w NST, miałem już metodę namnażania nowych rodzin znacznie szybciej niż w przeszłości. A te z odkładów, które powstały w połowie lata i przezimowały w bardzo niewielkich kłębach - z jakiegoś, niewiadomego mi powodu, nie były zbytnio dotknięte przez świdraczka w czasie swojej pierwszej zimowli. Dzięki temu mogłem uzupełnić straty zimowe i prowadzić rozwój pasieki bez konieczności dokupowania pszczół. W każdym razie nie było żadnej skutecznej metody leczenia choroby roztoczowej i każdy z pszczelarzy musiał radzić sobie najlepiej jak potrafił. Niektórzy komercyjni pszczelarze wycofali się z interesu, a część zaczęło migrować do południowych stanów, aby uciec przed długim okresem zimowli, by już od wczesnej wiosny namnażać rodziny. (Świdraczek pszczeli skraca okres życia zimowych pszczół – to niszczy rodziny podczas mroźnej pogody, w czasie której nie pojawiają się nowe pszczoły). Stworzyło to podstawy do masowego przemieszczania rodzin pszczelich po terenie całego kraju, a także wchłonięcia większości pasiek komercyjnych do systemu rolnictwa przemysłowego.

W moim przypadku potrzeba było pięciu lat, aby pasieka ustabilizowała się, a śmiertelność wróciła do niskiego poziomu. Osiągnąłem ten efekt dzięki szybkiemu rozmnażaniu najlepszych ocalałych rodzin, które następnie były „testowane” przez srogie zimy stanu Vermont. Była to dla mnie ogromna ulga. Ale wydarzyło się coś jeszcze, co znacznie przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania i nadzieje: Pszczoły, które pozostały na mojej pasiece na końcu tego procesu, były o wiele lepsze niż pszczoły, z których byłem tak dumny przed inwazją roztoczy. Miały znacznie większe kłęby zimowe, a jednocześnie zużywały mniej pokarmu i miały jeszcze sporo zapasów na wiosnę. Stały się odporne i wytrzymałe i wymagały bardzo mało zabiegów i uwagi. W końcu zrozumiałem, że świdraczek pszczeli wyselekcjonował dla mnie te pszczoły. Stało się to praktycznie bez mojego udziału i zaangażowania. Mój wkład polegał jedynie na szybkim rozmnażaniu najlepszych ocalałych rodzin i tworzeniu nowych odkładów – dzięki temu wszystkie zdrowe rodziny mogły z łatwością przetrwać zimę. Był to świetny przykład zasady ukutej przez Sir Alberta Howarda mówiącej o tym, że szkodniki i choroby powinny być postrzegane jako przyjaciele i sojusznicy, które mogą pokazywać nam gdzie nasze praktyki są niezrównoważone lub źle dostosowane. Połączenie hodowli i zarządzania pasieką, które okazały się tak potężnym narzędziem do radzenia sobie z chorobą roztoczową było podstawą do radzenia sobie ze znacznie trudniejszym roztoczem, jakim okazał się dręcz pszczeli. (Szczegółowy opis filozofii i metod, które stosuję w pasiece znajduje się na stronie kirkwebster.com. Większość z nich to artykuły publikowane przez wiele lat w czasopismach pszczelarskich).

Gdybym nie miał uprzedniego doświadczenia ze świdraczkiem pszczelim, nigdy nie miałbym odwagi spróbować tego samego z dręczem. Świdraczek był pasożytem, z którym pszczoła miodna koewoluowała. Oznacza to, że pasożyt żył razem ze swoim żywicielem, być może osłabił go, ale nie zabijał więcej niż niewielkiego procenta rodzin. Wśród szerokiej populacji żywicieli (w tym przypadku mówię o całkowitej liczbie rodzin pszczelich) była bardzo duża różnica w odpowiedzi na zarażenie. Niektóre rodziny ginęły, niektóre były osłabione, a inne były prawie nietknięte. Nawet po ogromnych stratach zimowych pozostawało jeszcze wiele zdrowych rodzin, a najbardziej odporne były łatwe do zidentyfikowania. Całkowita liczba rodzin w pasiece mogła być łatwo odbudowana w ciągu jednego sezonu, a nawet wzrosnąć – przy niewielkiej tylko pomocy pszczelarza.

Dręcz pszczeli był jednak znacznie trudniejszym problemem. Po zabiciu nienazwanych tysięcy rodzin w Azji, Europie i Ameryce Północnej, nadano mu nową naukową nazwę: Varroa destructor. Nazwa całkowicie dla niego odpowiednia. Przerażało nas to, że najwyraźniej nie było żadnych ocalałych rodzin, jeśli zaraza była pozostawiona bez kontroli. Roztocze to dopiero od niedawna żyło razem z naszymi europejskimi pszczołami miodnymi i oba gatunki nie nauczyły się jeszcze współistnienia. Szkodnik ten okazał się znacznie bardziej niszczycielski dla swojego żywiciela, niż pasożyt może sobie na to pozwolić. Pszczelarze w Ameryce Północnej, którzy chcieli kontynuować uprawianie swojego zawodu lub pasji, w jednej chwili musieli z aktywistów antypestycydowych stać się tymi, którzy pestycydy stosowali. Byłem jednym z nich. Nie wierzę, że w tamtych czasach istniała alternatywa. „Mądrość" przekazana nam przez władze była taka, że "hodowla pszczół odpornych na dręcza pszczelego byłaby jak hodowla owiec odpornych na wilki".

Po prawie piętnastu latach mogę jednak przekazać dobrą wiadomość: otóż to ostatnie stwierdzenie okazało się całkowicie nieprawdziwe. Dziś – choć ich osiągnięciom się zaprzecza, a samych pszczelarzy ośmiesza, wyszydza, poddaje ostracyzmowi, czy nawet okazyjnie poddaje się ingerencji "certyfikowanych" władz pszczelarskich - istnieje garstka pszczelarzy komercyjnych i mały batalion pszczelarzy hobbystów, którzy utrzymują swoje pszczoły przy życiu z roku na rok, produkując miód, pyłek kwiatowy, propolis, jad pszczeli i nadmiar pszczół, nie stosując przy tym żadnych kuracji przeciwroztoczowych. Ja sam zacząłem używać pasków Apistan, których wszyscy używali na początku. Na początku działały one jak cud: szybko zabijały wszystkie (a właściwie prawie wszystkie) roztocza w ulu, nie wyrządzając przy tym widocznych szkód pszczołom. Był to też syntetyczny produkt z grupy pyretroidów o bardzo niskiej toksyczności dla ssaków (takich jak my). Świat pszczelarski odetchnął z ulgą, po czym wrócił do praktycznie zupełnie normalnego pszczelarstwa, z dodatkowymi jednak zabiegami chemicznymi. Ale ja wciąż nie mogłem spać w nocy zroszony zimnym potem. To było jak oczekiwanie na katastrofę, która musiała się wydarzyć. Roztocza znane są ze zdolności do szybkiego wykształcania odporności na pestycydy, a ja nie spodziewałem się, że w tym przypadku będzie inaczej. Byłem zdeterminowany, aby znaleźć inny sposób radzenia sobie z tym problemem, zanim dręcz uodporni się na paski z apistanem.

(Przypis: Trudno nie zauważyć, że okres przydatności użytkowej bezpiecznego i skutecznego produktu, jakim jest Apistan, mogła zostać podwojona poprzez proste stosowanie corocznych zabiegów wymiennie Apistan z kwasem mrówkowym lub szczawiowym. Taktyka stosowania różnych materiałów w różnych latach na przemian w celu opóźnienia rozwoju odporności na pestycydy została od niepamiętnych czasów dobrze ugruntowana w kręgach stosujących ochrony upraw. Zapewne tylko teoretycy spiskowi i osoby zamknięte w zakładach psychiatrycznych mogliby wyjaśnić dlaczego sposób ten nie został wykorzystany w tym przypadku, w którym cały zapylany przez owady przemysł produkcji żywności wisiał na włosku. Dzięki temu mogliśmy mieć czas na to, aby opracować alternatywne, lepsze strategie radzenia sobie z problemem. Jak się okazało, prawie nikt z pszczelarzy czy badaczy nie próbował wykorzystać tego czasu na znalezienie alternatywnych rozwiązań. Apistan był skuteczny przez pięć czy sześć lat, po których przemysł i organy regulacyjne przeszły na znacznie bardziej niebezpieczne i toksyczne metody zwalczania roztoczy. To stało się przyczynkiem zapaści stanu zdrowia pszczół miodnych, którego doświadczamy obecnie).

W międzyczasie w pancerzach dręcza zaczęły pojawiać się szczeliny. Po rozpoczęciu inwazji, która zakończyła się zainfekowaniem wszystkich rodzin pszczelich, pasożyt stracił dużą zjadliwość w niektórych miejscach. Tego właśnie spodziewałby się każdy ekolog w takiej sytuacji. Natura bowiem zawsze stara się osiągnąć jakąś równowagę. Po kilku latach zaczęły pojawiać się rodziny, które dawały radę przetrwać bez żadnych kuracji; były to zarówno zdziczałe rodziny zasiedlające dziuple jak i szczeliny w ścianach domów. Były to też rodziny "udomowione" na opuszczonych pasieczyskach. Agresywne i trudne w chowie zafrykanizowane pszczoły w Teksasie i Arizonie także okazały się mieć sporą odporność na dręcza - nawet połowa z tych rodzin przeżyła pierwszą falę zarażenia. Pojawiła się więc nadzieja, że Apis mellifera będzie w stanie współistnieć z niszczycielskim roztoczem, i że takie pszczoły będą mogły być selekcjonowane i rozmnażane.

Prawdziwy przełom nastąpił do Stanów Zjednoczonych sprowadzono pszczoły z samego wschodniego krańca Rosji, z pobliża Chin i Japonii. One zostały następnie wprowadzone do obrotu i przekazane pszczelarzom amerykańskim. To rozwiązanie okazało się genialne, właściwie zaplanowane i niezwykle dobrze wykonane przez ten sam Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych - USDA (cóż... to samo USDA, ale różne osoby), który cały czas krytykowałem. Ale tym razem trafili w sedno. Dr Tom Rinderer i jego współpracownicy z Laboratorium Pszczół USDA w Baton Rouge udali się w jedno z miejsc na świecie, w którym pszczoły europejskie i dręcz pszczeli koegzystowały razem najdłużej – wydaje się, że może nawet około 100 lat. Potwierdzili, że pszczoły i roztocza w rzeczywistości współistniały, a pszczelarstwo miało się tam bardzo dobrze. Produkowano tam duże ilości miodu przy bardzo niewielkiej ilości zabiegów przeciwko roztoczom. Przywieziono wystarczającą liczbę matek pszczelich, aby nawet po przejściu rygorystycznej obowiązkowej kwarantanny posiadać w dyspozycji wystarczająco dużą pulę genową, z którą można było dalej pracować. Przeprowadzono testy, z których wynikało, że nowe pszczoły były odporne na roztocza w Ameryce Północnej tak samo jak w Rosji. Następnie pszczoły primorskie [przypis tłumacza: po angielsku nazywane „Russian bees” czyli „pszczoły rosyjskie”] zostały przekazane każdemu zainteresowanemu pszczelarzowi w Ameryce. Ale nie poprzestano na tym – zachowano i przekazano do dyspozycji całą pulę genową, aby pszczelarze nie musieli borykać się z problemami związanymi z chowem wsobnym.

Zupełnie szczerze i bez przesady mogę powiedzieć, że ta praca była dla mnie bardziej praktyczna niż wszystkie badania pszczół przeprowadzone w Ameryce Północnej w ciągu ostatnich piętnastu lat razem wzięte. Tak więc, mimo że USDA jest współodpowiedzialny za wiele najtrudniejszych problemów drobnych rolników, okazało się, że możliwe jest, aby pojawiło się tam coś co będzie dla nich pomocne. Niestety, ogólna tendencja nadal skierowana jest przeciwko nam, co zobaczymy nieco później.

Pszczoły primorskie nie są całkowicie odporne na dręcza pszczelego – daleko im do tego. Występuje u nich jednak kilka znanych nam mechanizmów i strategii (a pewnie są też inne, których nie znamy), które pozwalają im współistnieć z roztoczem, a populacja może utrzymywać roczne straty na poziomie, który może być uzupełniony przez naturalną zdolność pszczół do rozmnażania się. Najważniejsze jest to, że te pszczoły mają wciąż cechy "dzikich" owadów i można nad nimi dalej pracować. Posiadanie "dzikich" cech oznacza, że choć wyróżniają się charakterystycznym wyglądem i zachowaniem, to jednak posiadają szeroką pulę genową i dużą zmienność w obrębie całej populacji (w tym przypadku mówię o całkowitej liczbie rodzin). Pszczoły primorskie posiadają również wiele innych pozytywnych cech, które są poszukiwane przez pszczelarzy: są łagodne i łatwe w pracy, odporne, oszczędne w zużyciu pokarmu, a ich zachowanie łatwo dostosowuje się do zmian w środowisku. Są też odporne na inne choroby pszczół i - co najważniejsze - mają ogromną potrzebę zbierania zapasów i dobrze zimują w małych kłębach.

Mają też jedną poważną wadę: dynamika ich rozwoju bardzo różni się od znanych powszechnie pszczół włoskich. W szczególności widać w nich determinację, aby wyroić się na początku lata - niezależnie od tego, czy są stłoczone w ulu czy też nie. Ta jedna cecha jest prawdopodobnie głównym powodem, dla którego pszczoły te nie zostały przyjęte masowo z otwartymi ramionami przez amerykańskie środowisko pszczelarskie. Jak dotąd większość pszczelarzy jest zadowolona z pracy z włoską pszczołą przy wykorzystywaniu zabiegów chemicznych. W końcu to właśnie promowane jest w badaniach związanych z pszczelarstwem i przez społeczności pszczelarzy.

Oprócz pojawienia się roztoczy, które wywołały spiralę spadków rodzin pszczelich, istnieje jeszcze jeden aspekt pszczelarstwa, który całkowicie się zmienił w ciągu ostatnich piętnastu lat. Po raz pierwszy w całym moim życiu opinia publiczna uświadomiła sobie w ogóle obecność pszczół i ich trudną sytuację. W pierwszej połowie mojego zawodowego życia większość społeczeństwa nie wiedziała prawie nic o pszczołach jakiegokolwiek rodzaju. Teraz każdy coś o nich wie, a wiele osób do pewnego stopnia śledzi bieżącą sytuację. Tak naprawdę, jeśli nie słyszałeś doniesień o upadkach rodzin pszczelich, możesz po prostu zapytać kogoś przypadkowego na ulicy i czegoś się o tym dowiesz. Pszczoły pojawiły się w wiadomościach i świadomości społecznej. Pod pewnymi względami jest to wspaniałe i niezmiernie ważne. Problemy zapylaczy powodujące potencjalne zagrożenia dla produkcji żywności wywarły ogromny wpływ na zrozumienie przez ludzi wzajemnych powiązań natury i znaczenia rolników i pszczelarzy. To tak, jakbyśmy przeszli z kategorii bycia ciekawostką do kategorii wartościowych członków społeczeństwa. Gdzieś tam ludzie, których nigdy wcześniej nigdy nie widziałem, zatrzymają mnie na drodze tylko po to, aby powiedzieć mi, jak bardzo się cieszą, że staram się utrzymać pszczoły przy życiu. Gdy wejdziesz przykładowo do sklepu lub banku, to jeśli dowiedzą się tam, że trzymasz pszczoły, będą dopytywać cię o wszystkie nowinki...

Ale jest też ciemna strona tego wszystkiego. Inwazja roztoczy i ciągłe i duże straty rodzin pszczoły miodnej, stały się źródłem zysku dla społeczności naukowej zajmującej się pszczelnictwem. W czasach poprzedzających inwazję roztoczy, ludzie ci marzyli, aby pewnego dnia wylądować z grantem w wysokości 50 000 dolarów, czy – ojej! - nawet 80 000 dolarów. Kiedy pracowałem nad wczesną wersją projektu LISA (Low Input Sustainable Agriculture - Zrównoważone Rolnictwo Niskonakładowe) - pierwszym grantem z pieniędzmi specjalnie przeznaczonymi dla uczestniczących rolników - Uniwersytet Cornella walczył do utraty tchu, aby uzyskać „moje” 6000 dolarów i włożyć je sobie do swojej kieszeni. (Ostatecznie udało mi się je odyskać i wykorzystałem te pieniądze na to, aby moja pasieka stała się dla mnie źródłem utrzymania na pełny etat. Ale wówczas przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie będę pracował nad żadnym projektem USDA czy takim, w którym oni maczają swoje palce). Kilka lat później Cornell otrzymał pierwszy grant na badania nad pszczołami w wysokości ponad miliona dolarów. Nawet nie staram się tego śledzić, ale co roku słyszę o kolejnym nowym projekcie z cennikiem od trzech do kilku milionów. Liczba badaczy pszczół nie zmieniła się w tym czasie aż tak bardzo, więc wywołało to ogromny szał. Teraz istnieje specjalna grupa zainteresowań "ekspertów" pszczelarskich, których programy są najbardziej opłacane akurat wtedy, gdy pszczoły mają się najgorzej. Porady, które rozpowszechniają, oraz kierunek, w jakim starają się pokierować społecznością, wydają się być opracowane dokładnie tak, aby zapewnić, że jeśli jakikolwiek realny postęp może być osiągnięty, to musi on postępować w tempie lodowcowym, a problemy pszczół nigdy nie znikną. Chcesz wiedzieć więcej? Mogę tylko powiedzieć, że znam osobiście kilka z tych osób i żadnej z nich nie określiłbym mianem chciwej lub złośliwej. Natomiast system, w którym pracują, wręcz naciska aby taki był efekt ich pracy...

Od czasu do czasu możemy otrzymać niewielką pomoc od USDA lub innej agencji, ale aby odnieść długofalowy sukces rolnicy muszą stworzyć własne systemy, własną rzeczywistość i przeprowadzić własne badania i obserwacje. W moim przypadku starałem się to zrobić wprowadzając do pasieki pszczoły primorskie i dostosowując do nich techniki pszczelarskie, których nauczyłem się od moich mentorów, albo które wynikały z moich doświadczeń, a zwłaszcza tych ze świdraczkiem pszczelim. Moja dzisiejsza pasieka na pewno odbiega od ideału, ale nie zmienia to faktu, że od 2002 roku jestem w stanie utrzymać się z pszczół bez stosowania żadnych zabiegów przeciwko roztoczom. Pomimo zapewnień "władz" i "ekspertów", że nie ma czegoś takiego jak pszczelarstwo zawodowe bez stosowania zabiegów na roztocza, kilku z nas zorientowało się, że nawet w tej ekstremalnej sytuacji sprawdza się pomysł Sir Alberta Howarda, aby traktować szkodniki i choroby jako przyjaciół i sojuszników, które pomagają przywrócić zdrowie i równowagę. Naukowa społeczność promuje intensywne metody pszczelarstwa z ciągłym leczeniem roztoczy i żmudnym testowaniem konkretnych cech w rodzinach, które nigdy nie dostają szansy aby ujawnić swój prawdziwy potencjał. Tymczasem ten czas i uwaga mogą być poświęcone na rozwój populacji, które ujawniła potencjał do przetrwania bez żadnych zabiegów. To roztocza powinny selekcjonować najlepsze i najzdrowsze rodziny, a przez szybkie ich rozmnażanie możemy uzupełniać początkowe straty, a następnie zwiększyć rozmiar pasieki. Roztocza wykonują znacznie lepszą pracę selekcyjną, niż jakakolwiek liczba laborantów czy programów komputerowych. Co więcej, po początkowym cyklu zapaści i ozdrowienia, praca ta odbywa się przy bardzo niskich kosztach. Pszczelarze, którzy próbowali uniknąć tego cyklu poprzez stosowanie ciągłych zabiegów, cierpią teraz z powodu zanieczyszczenia plastrów i doświadczają takich samych lub większych strat niż nieleczone pasieki...

To jest krótka wersja mojej pszczelarskiej historii od 1999. Cały proces opisany jest ze szczegółami na stronie www.kirkwebster.com.

Obecnie moim głównym zmartwieniem pszczelarskim nie są roztocza, ale problemy związane z niestabilną pogodą, utratą pożytków dla pszczół oraz degradacją i zatruciem środowiska. Te dwa ostatnie problemy są skutkiem nacisków rolnictwa przemysłowego na objęcie uprawą wszystkich gruntów rolnych w Ameryce Północnej. Teraz, gdy główne obszary rolnicze znajdują się całkowicie pod ich kontrolą, nawet te małe pola Nowego Jorku i Nowej Anglii stały się nowymi granicami ekspansji metod przemysłowych. Do niedawna problemy z pestycydami znajdowały się bardzo nisko na mojej liście problemów pszczelarskich. Obecnie jest inaczej. Przez dziesięciolecia czytałem i wysłuchiwałem przejmujących historii pszczelarzy na środkowym zachodzie i w innych miejscach, którzy naraz stracili setki rodzin, a nawet całe pasieki z powodu stosowania pestycydów. Za nimi pojawiały się kolejne frustrujące historie o tym, jak często trudno jest dowiedzieć się i/lub udowodnić to, co naprawdę się wydarzyło i jak niewielką odpowiedzialność za te szkody ponoszą producenci środków chemicznych oraz ci, którzy je zastosowali. Czułem się szczęśliwy, że mogłem żyć i pracować w stosunkowo czystym środowisku, zajętym prawie w całości hodowlą bydła mlecznego. Ale wraz z rozpoczęciem zaprawiania nasion kukurydzy neonikotynoidami i tu rozpoczął się cały ten niszczycielski cykl.

Co wydaje się plusem tu w Vermont, to co do zasady ogromne (czasami wręcz naiwne) zainteresowanie ludności uprawami ekologicznymi. Po tym gdy ugruntowały się tu ekologiczne metody produkcji mleczarskich, pojawiły się spore areały innych upraw ekologicznych. Niektóre z tych gospodarstw są niezwykle udane. Dane mi było choćby zapoznać się z jedną z tych wspaniałych historii z mojego dawnego sąsiedztwa w Bridport. John i Beverly Rutter hodowali bydło mleczne od czasów jeszcze przed ich ślubem. Próbowali swoich sił na różnych farmach wytrwale korzystając z rad Uniwersytetu w Vermont i USDA – w ten sposób wpadli w ogromne długi sięgające prawie pół miliona dolarów. Ostatnim desperackim wysiłkiem podjętym w celu uratowania swojego gospodarstwa i obranego sposobu na życie, była zmiana systemu zamkniętego chowu na oparty na wypasie, a następnie wdrożyli w pełni ekologiczny program. John wprowadził do tego systemu wiele własnych pomysłów i innowacji – polegały one przede wszystkim na tym, aby "pozwolić krowom być krowami". Nawet w tym zimnym klimacie młode zwierzęta oraz te, które nie dawały aktualnie mleka, żyły na zewnątrz przez cały rok. Krowy dające mleko natomiast zimę spędzały w najprostszych oborach. Przez cały rok gospodarstwo wyglądało jak jakaś preria, na której żyje stado bizonów. Latem bydło pasło się wszędzie, a zimą tłoczyło się wokół strategicznie rozmieszczonych szeregów paśników. W ciągu piętnastu lat od wprowadzenia tych zmian, gospodarstwo spłaciło swoje długi. Zgromadziło też ogromny kapitał w postaci bydła i wyposażenia. Wszystko to na stosunkowo niewielkim areale. Moi przyjaciele weterynarze mówili mi: "Nie wiemy, co się tam dzieje – oni już nas do siebie nie wzywają." Przedwczesna śmierć Johna okazała się ogromną stratą dla ruchu ekologicznego nie tylko w Vermont ale i w ogóle. Pod koniec swojego życia, kiedy nie mógł już dużo pracować i bardziej doceniał towarzystwo i gości, powiedział mi, że niezależne studium ekonomii mleczarstwa stwierdziło: "To musi być najbardziej dochodowe gospodarstwo mleczarskie w Vermont". John powiedział mi również, że on i Beverly wciąż nie wiedzieli, jak najlepiej poradzić sobie z "falą pieniędzy", która napłynęła po tym, jak zaczął działać ich w pełni organiczny program.

Ciężko mi obserwować takie rzeczy, wiedząc, że Vermont i cały środkowy zachód mógłby być rajem zarówno dla rolników jak i pszczelarzy, gdyby po prostu chowano zwierzęta w miejscach gdzie uprawia się ich paszę i wprowadzano do praktyki pomysły takie jakie wdrożył John. Ale może to właśnie jest czas, aby wrócić do idei i rzeczywistości Najlepiej Strzeżonej Tajemnicy, oraz tego jak zmieniła się w ciągu ostatnich około piętnastu lat...

"Najlepiej Strzeżona Tajemnica", nadal wydaje mi się jednym z najlepszych opisów naprawdę udanego małego przedsięwzięcia rolnego w Ameryce Północnej w naszych czasach. Ten rodzaj sukcesu nie jest jeszcze częścią współczesnej kultury amerykańskiej; wciąż nieznany i nierozpoznawalny dla większości ludzi, którzy muszą pracować i żyć na co dzień w drapieżnym i wykorzystującym innych współczesnym społeczeństwie amerykańskim. Ale może nie jest już tak „niewidzialny”, jak piętnaście lat temu – a przynajmniej w miejscach, w których lokalny ruch żywnościowy działa prężnie, a coraz więcej ludzi lokalnie szuka producentów żywności albo produkuje żywność dla swoich sąsiadów. Wciąż jednak nie wierzę, że większość z tych ludzi naprawdę rozumie, to co widzi, albo że wszyscy ci producenci żywności zawsze są świadomi tego, co robią. Najpoważniejsza przeszkoda na drodze do sukcesu małego gospodarstwa rolnego pozostaje wciąż niezmienna: potrzeba przyjęcia odpowiednich wartości i nawyków potrzebnych do dostrzeżenia i rzeczywistego wykorzystania siły i dobroci Natury, będąc jednocześnie częścią społeczeństwa, które stoi w konflikcie z tymi wartościami i nawykami i je aktywnie niszczy.

Podstawowe założenia mojego wcześniejszego eseju wciąż pozostają aktualne. Ale niektóre z tych niesamowitych i szybkich zmian, które zaszły od początku naszego nowego tysiąclecia, rzuciły na niektóre z nich w nowe światło:

Rolnictwo jest tak naprawdę kultywowaniem lepszego człowieczeństwa, a wiara została przedstawiona jako fundament zrozumienia. Nic nie może tego zmienić. Pokora i Odrodzenie - świadomość nieznanych sił i tych nie do poznania, do których jednak musimy się jakoś dostosować. To wciąż jest podstawą każdego prawdziwego postępu.

Czas musi być rozumiany i wykorzystywany przez rolników w zupełnie inny sposób niż przez większość Amerykanów. I w tej dziedzinie rzeczy zmieniły się w niewyobrażalny sposób w ciągu ostatnich dziesięciu lat...

SFJ Lato 1999, Najlepiej Strzeżona Tajemnica, strona 82:

„Czynnikiem najbardziej niszczącym dla współczesnego społeczeństwa może być zniekształcenie ludzkiego ducha i redukcja czasu spowodowana przez elektronikę i narzędzia."

Piętnaście lat temu odniosłem się do redukcji czasu. Wówczas porównywałem to ograniczenie do umieszczenia krowy w tunelu do obcinania racic – w nim czasowo pozbawiamy ją zdolności do poruszania się i przejawiania normalnych zachowań; wszystko to w imię wydajności. Dzisiejsza redukcja czasu jest inna. Jest jak sprężanie oleju napędowego w cylindrze do czasu, aż samoczynnie zapali się i eksploduje... Mam nadzieję, że w najbliższym czasie nie zobaczę jak mózgi ludzi spontanicznie zapalą się i eksplodują, ale myślę, że zdolność ludzi do koncentracji została zniszczona w taki właśnie sposób, w jaki olej napędowy zachowuje się w cylindrach. Twój umysł (najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek będziesz miał) został zaprojektowany do interakcji ze światem wokół ciebie - do interpretowania tego co dostarczą ci zmysły wzroku, czucia, słuchu, smaku i węchu; do uczenia się, podawania w wątpliwość, pamiętania i nawiązywania kontaktów. Został stworzony, by doświadczać, rozumieć, pojmować, zapamiętywać i rozróżniać cykle i wzory. Cykle słoneczne, księżycowe, wzorce pogodowe, wodne, cieplne, płodności; cykle życiowe setek różnych roślin i zwierząt, a także by być w jakiś sposób świadomym cykli, których nie możemy w pełni poznać ani opisać - potrzebujemy tego wszystkiego, by zdobywać wiedzę i mieć zdolność kierowania mądrym działaniem. Istotna żywotność umysłu, niezbędna do życia w harmonijnej i twórczej relacji z całością życia - jest czymś, co nazywam: "Ciągłością świadomości". Nieustanna świadomość otaczającego nas świata, na tak wielu poziomach, jak to tylko możliwe, w sposób zrelaksowany i zrównoważony, bez bycia przytłoczonym, jest kluczem do tego, aby nasza praca rolnicza i zdolności myślenia wzajemnie się wspierały, a w efekcie stały się podstawą budowania czegoś lepszego dla następnego pokolenia. Cykle i rytmy, które możemy zrozumieć, występują we wszystkich możliwych przedziałach czasowych: od sekund do wieków. Musimy je zrozumieć na poziomie świadomości i podświadomości. Nasze umysły zostały zaprojektowane w ten właśnie sposób, aby dopasować się do twórczego procesu Natury. Musimy zastanowić się nad historiami o cyklach i rytmach opowiadanych nam przez starsze pokolenie; musimy też przygotować następne pokolenie, opowiadając im nasze historie.

Eskalujący wpływ elektroniki; szybkość i banalność komunikacji opartej na niej; przestrzeń, jaką zapewnia jej zbiorowy umysł świata zachodu; oraz usunięcie zdolności do koncentracji i mądrości – te czynniki sprawiają, że bardziej boję się o przyszłość ludzkości niż z jakiegokolwiek innego poważnego powodu. Wszystkie inne czynniki mogłyby zostać odwrócone przez zdrowe umysły i odpowiednio ukierunkowany wysiłek. Cyfrowy świat podważa oba te czynniki. Jest to podstępny proces, który sprawia, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, co się z nimi dzieje. Czynniki niezbędne do osiągnięcia sukcesu w rolnictwie od kilku pokoleń nie są uznawane za istotne dla naszego społeczeństwa. Myślę, że to sprawia, że łatwo z nich zrezygnować... Jedynym widocznym znakiem, który daje mi nadzieję na przyszłość jest to, że gdy dziesięć lat temu mówiłem ludziom, że nie korzystam z Internetu ani z poczty elektronicznej, oni mówili: "Jak udaje ci się przetrwać w ten sposób?" Teraz, kiedy słyszą tę samą odpowiedź, mówią: "Och, ja też tak bym chciał!"

Wiem, że niektóre osoby będą upierać się, że internet i poczta elektroniczna są niezbędne w osiągnięciu sukcesu ich gospodarstwa. Zobaczymy, co się stanie w dłuższej perspektywie. Ten cały trend postępuje z niewiarygodną prędkością i nie zatrzyma się w najbliższym czasie. Eksperyment będzie więc trwał w swoim własnym tempie. Dzisiejsza rzeczywistość pojawiła się wyjątkowo niedawno, a do jutra znów może być inaczej. Ale znane mi małe gospodarstwa rolne, które odniosły prawdziwy sukces i ukierunkowały sposób na życie kolejnemu pokoleniu, opracowały swoje metody sercem i umysłem zdefiniowanym w erze przed internetem. Zobaczymy, czy uda się zachować i przekazać te same spostrzeżenia, ponieważ ci rolnicy i ich potomkowie zaczęli wykorzystywać komunikację elektroniczną.

SFJ Lato 1999, NST, str.83

"Prawie wszystkie ważne prace w gospodarstwie rolnym wymagają planowania, uczenia się, a także długiego okresu działania i obmyślania - sadzenie, pielęgnacja i zakładanie upraw; opieka nad zwierzętami i prowadzenie stada przez wiele pokoleń; stawianie budynków czy wprowadzanie innych ulepszeń. Każdy z tych projektów może być zaplanowany na lata przed osiągnięciem jakiegokolwiek widocznego postępu. We wszystkich gospodarstwach rolnych jednocześnie dzieje się kilka takich przedsięwzięć, z których każde znajduje się na innym etapie realizacji. Rolnik, który naprawdę rozumie, jak wszystkie te przedsięwzięcia funkcjonują łącznie i wspierają się nawzajem, jest prawdziwym mistrzem swojego rzemiosła i jest tak samo wykwalifikowany i wykształcony jak każdy lekarz czy głowa państwa. Jest to najtrudniejsza ze wszystkich umiejętności rolniczych i najtrudniejsze do nauki - nawet z doskonałymi przykładami do naśladowania. Najwidoczniej to jedna z tych dziedzin, z którymi trzeba się urodzić. Ale wiele z tych trudności po prostu znika, kiedy czas postrzegany jest we właściwej relacji do tempa i rytmu życia Natury, a także do długości życia ludzi i gospodarstw rolnych”.

Podczas gdy ja zajmuję się niepopularnymi tematami, które wzbudzają kontrowersje, pojawia się kolejna poważna przeszkoda dla Ciągłości Uwagi, a także integralności i zdolności do układania kawałków w harmonijną całość: marihuana. Wpływa ona podobnie jak nadużywanie elektroniki. Jest podstępna w tym sensie, że jednocześnie zmniejsza twoje zdolności, tworząc urojone poczucie własnej ważności. Czasami wzmaga się zaciekłe zainteresowanie jednym tematem lub aspektem, ale w tym samym czasie „zjadana” jest tylna strona mózgu, odpowiedzialna za tworzenie logicznych połączeń i organizowanie. Z jakiegoś powodu Vermont jest doskonałym miejscem do obserwowania tego smutnego procesu. Marihuana i inne narkotyki sprawiły, że komercyjna społeczność pszczelarska w Vermont cofnęła się co najmniej o jedno pokolenie. Na każdym rogu ulicy znajdziesz nowego proroka, uznającego się za spełnionego w życiu w ten czy inny sposób. Żyją oni z pracy i zużywania zasobów innych, głoszą prawdy przed pięcio- lub sześcioosobową grupą doświadczonych życiowo w podobny sposób co on. Ogromna populacja umiarkowanych użytkowników funkcjonuje przy tym względnie normalnie - jeden lub dwa poziomy poniżej tego, na którym byliby bez narkotyków.

Tylko niewielu spośród nas ma szczęście być obdarzonych ciałem, które może żyć długo, nie będąc dotkniętym stopniowym pogarszaniem zdrowia, słabością i cierpieniem. Jednak bardzo wielu posiada umysł, który może uczyć się i rozwijać, aby żyć w szczęściu i mądrości aż do końca długiego życia - pod warunkiem jednak, że będziemy o niego odpowiednio dbać. Praca nad umysłem jest naprawdę ważną częścią rolnictwa i wymaga tych samych cech uwagi, pokory, chęci poznawania, cierpliwości i determinacji, które musimy wykorzystywać prowadząc gospodarstwo. Wymaga to takiego samego długofalowego, powolnego postępu. Energia i wgląd uzyskany dzięki stosowaniu narkotyków jest naprawdę kredytem, który będziemy musieli spłacić w przyszłości, a który zakłóca ten długotrwały proces.

W zasadzie to nawet może faktycznie byłbym za legalizacją marihuany – dziś nie jestem pewien. Będę za czymkolwiek, co w efekcie zniechęci ludzi do zażywania narkotyków i powstrzyma straszliwą falę przemocy i cierpienia w Ameryce Łacińskiej, która spowodowana jest przez używanie narkotyków w Stanach Zjednoczonych. Czasami wydaje mi się, że najprostszym i najdokładniejszym sposobem na opisanie społeczeństwa amerykańskiego jest po prostu nazwanie go kulturą lekomańską. Trzy najbardziej szkodliwe, popularne i szeroko stosowane narkotyki (przynajmniej tu, w Vermont) to elektronika, marihuana i niezapracowany dochód. Wszystkie one oddalają Cię od rzeczywistości i osłabiają Twoją zdolność do prawdziwie twórczej i pozytywnej relacji z Naturą. Uprawianie roli wydaje się nadal najlepszym antidotum na nie wszystkie - to lepszy sposób życia, który wpływa na stałą poprawę sytuacji całego społeczeństwa. Tam żaden z tych narkotyków nie jest potrzebny ani pomocny. Dziś zmagamy się z tym, jak sprawić, by było to lepiej widoczne dla Amerykanów, a także z tym jak zaangażować ich bardziej w koncepcję czasu i uwagi rolnika...

W dziedzinie ekonomii od 1999 roku wydarzyło się kilka naprawdę interesujących rzeczy. Jeśli plan prezydenta Obamy w dziedzinie organizacji opieki zdrowotnej przetrwa, będzie to ogromny, pozytywny krok w kierunku rozwoju małych gospodarstw rolnych, a nawet wszelkiego rodzaju nowych przedsiębiorstw. Przynajmniej w obecnej formie ustala on składki na ubezpieczenie zdrowotne oparte na skorygowanym dochodzie brutto. Oznacza to, że po raz pierwszy rolnicy mogą dokonać niezbędnych inwestycji w swoje gospodarstwa, utrzymać się z niewielkiego dochodu pieniężnego i nadal korzystać z opieki zdrowotnej dla siebie i swoich rodzin przy rozsądnych kosztach. Zobaczymy, czy jakość opieki zdrowotnej rzeczywiście się poprawi, ale ten nowy system eliminuje ogromne ryzyko i obawy. W rzeczywistości nowy plan dystrybucji ubezpieczeń zdrowotnych może spowodować, że nowe firmy wszelkiego rodzaju będą pojawiać się jak grzyby po deszczu, kiedy ludzie zdadzą sobie sprawę, że nie stracą wszystkiego, jeśli członek rodziny poważnie zachoruje.

Ekonomia pszczelarstwa zawodowego prowadzonego na niewielką skalę także szybko się zmienia. Wszystkie problemy, z którymi borykają się pszczoły miodne, zarówno tu, jak i na całym świecie, spowodowały gwałtowny wzrost wartości pszczół i produktów pszczelich. Problemy pogodowe oraz ogromna globalna ekspansja potwora kukurydzianego i sojowego zabiły światową nadwyżkę miodu. W Stanach Zjednoczonych pszczelarze komercyjni, podobnie jak zombie, skupiają się na zapylaniu kalifornijskich upraw migdałów, co jeszcze bardziej zmniejszyło ich zdolność do produkcji nadwyżek miodu i pszczół na sprzedaż. W tym samym czasie, kiedy amerykańskie pszczelarstwo zawodowe krąży po spirali śmierci, pszczelarstwo hobbystyczne przeżywa rozkwit i prawie każdy klub pszczelarski w kraju ma co najmniej dwa razy więcej członków niż dwadzieścia lat temu. Oznacza to, że jeśli masz szczęście mieszkać w miejscu o stosunkowo czystych i zróżnicowanych źródłach pyłku i nektaru, to prognozy dla małych rodzinnych pasiek komercyjnych są teraz lepsze niż przez wiele ostatnich dziesięcioleci.

Kiedy w 1985 roku założyłem pasiekę zawodową, większość tutejszych pszczelarzy miała dwadzieścia lub trzydzieści rodzin, które produkowały miód, a w tych przypadkach, w których pszczelarz sprzedawał miód samodzielnie, mógłby uzyskać dochód brutto w wysokości 8000 dolarów. (Wielu z tych pszczelarzy wędrowało zapylać sady jabłkowe, wykorzystując te same rodziny. Takie postępowanie zwykle skutkowało mniejszymi zbiorami miodu, ale podobnym dochodem brutto). Dziś znacząco trudniej pozyskać miód, ale jego wartość jest około cztery razy większa niż trzydzieści lat temu. Największa zmiana tak naprawdę polega na tym, że teraz pyłek i nektar z jednej dobrej lokalizacji koniczyny może zostać wykorzystany na rozwój odkładów, a teoretyczny maksymalny potencjał dochodu dla jednej takiej lokalizacji wynosi około 30.000 dolarów. Nie trzeba więc mieć wielu pasieczysk, aby dziś być pełnoetatowym pszczelarzem. W fascynujący sposób powstaje więc nowe pszczelarstwo, które rodzi się w czasach roztoczy i katastrofy kukurydzianej. Przypomina ono na wiele sposobów pierwsze pasieki komercyjne, tworzone przez pionierów pszczelarstwa w czasach rolnictwa opartego o konie i powozy. Obecnie pozostaje już w sferze wyobrażeń pasieka, oparta o zaledwie dwie lokalizacje, która mogłyby utrzymać dom i rodzinę... Ale musiałyby to być dobre miejsca, a te są coraz trudniejsze do znalezienia. I jak w każdym zrównoważonym gospodarstwie, wspaniale jest móc wykorzystać wysokie ceny, gdy one się pojawiają, ale zawsze trzeba mieć alternatywny plan na czasy, w których ceny ponownie spadną...

Moje pomysły o powrocie do wykorzystywania siły zwierząt w gospodarstwach rolnych nie poszły tak daleko, jak sobie to wyobrażałem piętnaście lat temu. Jednak moje przewidywania co do szansy na radykalną zmianę w naszym społeczeństwie pozostały dokładnie takie same: dopóki energia nie stanie się naprawdę poważnym problemem, wszystkie siły będą z powodzeniem wykorzystywać każdy zasłony dymnej, aby utrzymać obecny kulejący stan rzeczy. Poważne zakłócenia w dostawie żywności albo energii ze źródeł kopalnych to jedyna rzecz, która zmusi nas jako społeczeństwo do przebudzenia się i zorganizowania się na nowych zasadach. Nie udało mi się określić dokładnie ram czasowych, ponieważ ciągle znajduje się coraz więcej źródeł kopalnych, z których pozyskuje się energię. A firmy energetyczne podejmą przerażające kroki, szukając każdej zabłąkanej cząsteczki kopalnego węgla - bez względu na to, jak głęboko jest w ziemi, czy też ile wody, gleby lub powietrza musi zostać zatrute, aby ją wydostać. Nienasycone zapotrzebowanie nałogowca (nas) jest jedyną rzeczą, która może doprowadzić do takiego szaleństwa. Następna przerażająca myśl to: "Kiedy wydrą z ziemi ostatnią kroplę ropy i litr gazu, czy zwrócą się w kierunku każdego ostatniego drzewa, kija, kłosa kukurydzy lub źdźbła trawy i skonsumują je, aby zrobić jakąś pseudo-benzynę, tak aby nasz ostatni akt, zanim wszyscy umrzemy z głodu, polegał na przejechaniu kilku mil przez księżycowy krajobraz, który kiedyś był rajem"?

Prawda jest taka, że nie musimy czekać, aż skończy nam się energia z paliw kopalnych – już teraz ziemię można uprawiać w taki sposób, który będzie tworzył nową energię, a nie tylko ją zużywał. Prawie każde gospodarstwo rolne może zacząć wykorzystywać energię biologiczną zamiast energii kopalnej. Już teraz istnieją gospodarstwa rolne, zarówno w społecznościach anabaptystów, jak i poza nimi, które dążą do osiągnięcia swojego prawdziwego celu: zjednoczenia ludzi, ducha i natury. Istnienie tych gospodarstw jest teraz niezwykle ważne, ponieważ pokazują, że istnieją modele, przykłady i alternatywy dla węglowego armageddonu, kiedy energia kopalna naprawdę się skończy.

Jest wielu, którzy uważają, że już obecnie jest nieco odmienny, ale powiązany z nim węglowy armageddon. Oni mogą mieć rację. Dwadzieścia lat temu globalne ocieplenie, jeżeli w ogóle funkcjonowało w umysłach ludzi, było mglistą teorią lub niewartą wzmianki głupotą. Mój przyjaciel, a przy okazji współsprawca przestępstwa, Bill McKibben, mocniej niż jakakolwiek inna osoba wprowadził tę kwestię do światowego umysłu. Lubię mówić, że zrobił dla koncepcji globalnego ocieplenia to, co Garrison Keilor zrobił dla radia. W książce Billa "Ropa i Miód" („Oil and Honey”) można przeczytać o ogromnej różnicy w stylu życia, ale i całkowitej współzależności pomiędzy aktywistami i rolnikami...

SFJ Lato1999; NST, str. 86:

"Już same te drzewa, pod którymi staliśmy, ale i tysiące innych widocznych w każdym kierunku, były żywym świadectwem niezawodności słońca i wody, ciepła i zimna, działających przez dziesięciolecia, a w rzeczywistości setki lat. Jedno spojrzenie dookoła powinno było nam powiedzieć, że obietnica czasu wysiewów i zbiorów nigdy nie została złamana, przynajmniej od czasu, gdy przybyli tu pierwsi europejscy osadnicy...".

Ta obietnica dotycząca czasu siewu i zbiorów nie została jeszcze tutaj złamana, ale w ciągu ostatnich piętnastu lat zdarzyło się więcej niż jeden raz, że było tego blisko. Są rolnicy w innych częściach świata, którzy mieli o wiele poważniejsze problemy niż ja z nieprzewidywalną pogodą ostatniego czasu. Podsumowując, przesłanie płynące z każdego kierunku jest takie, że pogoda staje się coraz mniej stabilna i częściej występują ekstrema. Ogólnie rzecz biorąc, planeta się ociepla, a to oznacza, że w naszym skończonym ziemskim systemie atmosferycznym jest więcej całkowitej energii. Większość miejsc jest coraz cieplejsza, ale oznacza to również, że zimne powietrze jest czasami wciągane lub spychane w dół do miejsc, do których zwykle nie docierało. Dla rolników to wszystko oznacza, że będą musieli być jeszcze bardziej czujni, odporni i zdolni do adaptacji niż w przeszłości...

SFJ Lato 1999, NST, str. 82

"Cechy dobrego rolnictwa uosabiane przez Amiszów to te, do których wszyscy musimy dążyć, aby odnieść sukces. Ironią losu jest jednak to, że w społeczeństwie Amiszów najłatwiej przychodzi to najbardziej zgodnym i kochającym życie domowe członkom społeczności, za to gdzie indziej w Ameryce przyjmują te same wytyczne i osiągają sukces w rolnictwie tylko najbardziej zdeterminowani obrazoburcy i buntownicy...".

Nadal fascynuje mnie to, że choć skuteczne gospodarstwa Amiszów i "Anglików" mogą mieć ze sobą coś wspólnego, to jednak osiągnęły swój sukces idąc zupełnie innymi drogami. Amisze już dawno stanęli z boku społeczeństwa jako grupa i mają bardzo stare i silne tradycje kierujące wieloma aspektami ich życia i wiary. Ich sukcesy w rolnictwie są wbudowane w ich tradycje na wiele sposobów i wydaje się, że bez wysiłku przechodzą z pokolenia na pokolenie. Ale większość z nas ("Anglicy") musiała się indywidualnie usunąć ze społeczeństwa i nauczyć wszystkiego od zera w bardzo krótkim czasie, często wymyślając sposoby przejścia na kolejny szczebel, ponieważ nasza kultura nie wspina się już po tej drabinie rolniczej. Jedna z tych grup jest więc w stanie z powodzeniem prowadzić gospodarstwa rolne dzięki ścisłemu przestrzeganiu tradycji i konformizmowi, podczas gdy druga odnosi sukces dzięki przekorności, innowacyjności i determinacji. Obie metody mają swoje mocne i słabe strony. Wydaje się, że Amisze mają długą listę mocnych stron połączonych w silny łańcuch, ale mogą nie być w stanie przystosować się do szybko zmieniających się okoliczności. Innowatorzy z drugiej strony mogą być w stanie w razie potrzeby szybko przyjąć nowe, kluczowe koncepty, ale i tak potrzebują dostępu do tradycji, aby nauczyć się podstaw i nie tracić zbyt wiele czasu na wymyślenie koła na nowo. Myślę, że w obliczu globalnego ocieplenia musimy zdecydować, które elementy tradycji należy połączyć z nowymi sposobami myślenia i działania, aby zmierzyć się z przyszłością.

Dzięki pisaniu „Najlepiej Strzeżonej Tajemnicy” udało mi się nawiązać kontakt z trzema społecznościami Amiszów w Pensylwanii, Ohio i Nowym Jorku. Czuję się zaszczycony, że mogliby uznać moje pomysły i doświadczenia za godne uwagi i głęboko żałuję, że nie miałem czasu na przyjęcie niektórych z zaproszeń do odwiedzenia ich społeczności. Ale moje dyskusje, korespondencja i kontakty z nimi pokazały mi, że jako wspólnota stoją przed kilkoma bardzo poważnymi wyzwaniami, o których nie wiedziałam jeszcze w 1999 roku. Byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że większość Amiszów nie utrzymuje się teraz z rolnictwa. Mając duże rodziny i coraz większe trudności w znalezieniu nowej ziemi, większość Amiszów utrzymuje się teraz z prac budowlanych i z różnego rodzaju rodzinnych przedsięwzięć. Jak powiedział mi jeden z nich: "Większość z nas nadal żyje na wsiach, ale tracimy nasze rolnicze dziedzictwo".

Drugi problem jest o wiele poważniejszy. Mimo że nie kontynuują nauki po ukończeniu ósmej klasy, Amisze są bardzo otwarci na naukowców, którzy chcą badać ich unikalne i dobrze udokumentowane drzewa genealogiczne i pulę genową. A badania te ujawniły, że ich pula genów nie jest wystarczająco duża, aby na dłuższą metę utrzymać się jako zdrowa populacja. Upośledzające choroby genetyczne, które już istnieją w ich rodzinach, będą miały coraz większy wpływ na rosnący odsetek ich populacji, chyba że zawrą oni więcej małżeństw z osobami z zewnątrz. Z kulturowego punktu widzenia są to dla nich bardzo trudne decyzje. Dochodzę więc do kolejnej sugestii, która brzmi: nie ma jednego modelu małego gospodarstwa rolnego, które może odnieść sukces w przyszłości - w takim czy innym stopniu każdy z nas musi stworzyć swój własny model.

SFJ Lato 1999, NST, str. 82

"Sukces w rolnictwie wymaga przynajmniej pewnego stopnia oddzielenia się od większego społeczeństwa..."

"Przeszkody wydają się być wyjątkowo zniechęcające, gdy patrzy się na nie z wnętrza nowoczesnego, przemysłowego stylu życia. Ale jeśli możesz wyjść na zewnątrz, pojawia się zupełnie nowy świat i słowa św. Tomasza ["Królestwo Niebieskie otacza cię, ale nie widzisz tego..."] ożywają we wszystkim wokół ciebie".

Najtrudniejszy problem jest wciąż ten sam: jak wykorzystać możliwości rozwoju człowieka poprzez rolnictwo, w otoczeniu kultury, która wydaje się być zdeterminowana, by te możliwości zniszczyć. Amisze zinstytucjonalizowali rozwiązania tego problemu. Zachowując podział pracy i tradycyjnych ról mężczyzn i kobiet oraz odrzucając nadużywanie technologii, zachowali Ciągłość Uwagi wszystkich członków rodziny. Pozwala to każdemu z nich wykonywać gruntowną pracę nad własnymi obowiązkami i wszystkie części składają się na harmonijną całość. Nie chodzi o to, że mężczyźni powinni wykonywać pewne prace, a kobiety inne. Istotnym jest, aby każdy członek rodziny czy społeczności zwolnił czas dla innych, tak, aby wszystkie ważne zadania mogły zostać wykonane. W przeszłości w gospodarstwie rolnym normalne było, że każda osoba miała wykonywać określone dla siebie zajęcia. Osoby te realizowały się daleko bardziej niż dzięki małej koncepcji pieniędzy, czy tego, co nazywane jest dziś „osiągnięciem”. We współczesnym świecie zachęca się do posiadania słabych więzi z nieskończoną ilością trywialnych rzeczy, a prawdziwe osiągnięcia niedługo będą po prostu niczym. Nie wierzę, że skuteczne rolnictwo może wytrzymać ten trend i kierunek. Wśród "Anglików" trzeba znaleźć sposób, aby ten trend odrzucić...

Na koniec powtórzę jeszcze jedną, ostatnią rzecz z Najlepiej Strzeżonej Tajemnicy (SFJ Jesień1999; str. 27): "Teraz skupiam się na uczynieniu pasieki jeszcze bardziej produktywną i wydajną, oraz na ułatwieniach pracy; dzięki temu liczę, że będę mógł nadal hodować pszczoły i produkować miód, kiedy będę starszy. Jeśli uznam, że potrzebuję dalszego rozwoju pasieki, przeprowadzę to inaczej. Szczegóły do tej pory mi umykały, ale jeśli młodzi ludzie będą zainteresowani pszczelarstwem, jako sposobem na życie, chciałbym, aby kilku z nich przyjechało tutaj nauczyć się zawodu i móc rozmnażać samodzielnie pszczoły, których potrzebują. Nie jestem pewien, czy tacy młodzi ludzie jeszcze istnieją, ale jeśli tak, to chciałbym, żeby mieli lepszy start i lepiej niż ja poznali podstawy - w czasie, w którym potrafią najlepiej wykorzystać swój potencjał. Wciąż planuję ten krok. Wydaje mi się, że powinno być możliwe rozbudowanie pasieki na tyle, aby utrzymać jednego lub dwóch praktykantów, a następnie przekazać nadmiar pszczół, gdy młodzi ludzie wrócą do domu, aby rozpocząć prowadzenie pasieki i samodzielną produkcję miodu. Gdyby w wyniku tego procesu powstała choćby jedna lub dwie pasieki zawodowe, mógłbym przynajmniej zbliżyć się do mojej definicji udanego pszczelarstwa".

Brak dobrych mentorów dla młodych ludzi jest nadal jedną z najpoważniejszych przeszkód na drodze do skutecznego rolnictwa. To nie zmieniło się od 1999 roku. Bycie mentorem to jedyna czynność, w którą chciałbym inwestować w mojej pasiece wykorzystując pozostały czas i energię. Teraz nie jest to już na etapie planowania. Dwa lata temu przeprowadziłam się do nowego domu w New Haven w Vermont, gdzie jest nie tylko wystarczająco dużo miejsca, aby pomieścić dwóch lub trzech praktykantów, ale także wystarczająco dużo ziemi, aby pokazać związek między zdrowym rolnictwem a zdrowym pszczelarstwem. Wartość pszczół nie poddawanych kuracjom i produkowanego przez nie miodu wzrosła na tyle, że pasieka może teraz zatrudnić więcej pracowników bez konieczności rozbudowy.

Pomimo dwóch najgorszych lat dla pszczół, jakie pamiętam, czyli 2011 i 2013 roku, kosztowna i wyczerpująca przeprowadzka do nowego miejsca odbyła się po pokryciu wszelkich wydatków i bez konieczności pożyczania pieniędzy. Niebezpieczny pośpiech w ukończeniu nowych budynków w jednym sezonie ustąpił miejsca dalszemu powolnemu, ale stałemu postępowi, który w pierwszej kolejności doprowadził do powiększenia pasieki i który, jak wskazują moje doświadczenia, jest podstawą wszystkich naprawdę udanych przedsięwzięć. Miarą zdrowia pasieki jest nie tylko ciągłość życia i długowieczność pszczół miodnych, ale także jej zdolność do ekonomicznego utrzymania tej stopniowej poprawy w latach dobrej i złej pogody. Sukces w małym gospodarstwie to tak naprawdę "Droga Środka" ekonomii, jak i innych rzeczy. Dla większości przedstawicieli nowoczesnego świata jest sprzeczne z intuicją, że jedynym sposobem na utrzymanie się ze zdrowego gospodarstwa jest uczynienie z zysku celu drugorzędnego. Oto sekret, którego nikt motywowany pieniędzmi, akumulacją czy statusem, nigdy nie zrozumie: Regeneracyjna siła Natury może być wykorzystana tylko poprzez stawianie pracy na rzecz dobra innych żyjących istot, przed dobrem samego siebie. Jeśli potrafisz to zrobić umiejętnie, to do „systemu” trafia ogromna nowa energia ze słońca. Społeczeństwo uprzemysłowione postuluje sprzedaż tej energii, aby utrzymać siebie i świat uprzemysłowiony. To prowadzi do niedoboru i wyczerpania, które obserwujemy dzisiaj. Ale jeśli zainwestujesz tę energię z powrotem w żywy świat, a będziesz żył z produktów ubocznych tego procesu, cały system stanie się wydajniejszy, odporniejszy, zdrowszy i piękniejszy. Po pewnym czasie te produkty uboczne stają się większe niż początkowy przyrost energii, a nawet mogą stać się oszałamiające.

W tym momencie szansa przetrwania ludzkości na dłuższą metę może zależeć od jej zdolności do przyjęcia tej zasady - w tysiącach wariantów na całym świecie. Dysponuję miejscami dla kilku osób, które chciałyby spróbować praktykować tą zasadę jako sposób na życie z pszczołami. Nie jestem pewien, czy jest dziś w Ameryce wielu młodych ludzi, którzy mogliby lub chcieliby to zrobić. Ale jeśli są, i jeśli mogę im pomóc, jestem zdeterminowany, by ich znaleźć. Wymaga to wewnętrznej uczciwości, pokory, ciągłości uwagi i tego, co ostatnio zostało uznane przez nauki społeczne za najlepszy wskaźnik możliwości odniesienia sukcesu we wszystkich dziedzinach: "wytrwałość". Dziś w Stanach Zjednoczonych mogą osiągnąć to tylko ci, którzy potrzebują prawdziwej alternatywy dla amerykańskiego mainstreamu.

To nowe gospodarstwo pasieczne zostało założone tak, aby nie potrzebowało praktykantów ani żadnych dodatkowych rąk do pracy. Dużą część obowiązków i tak wykonuję osobiście, aby zachować zdrowie, a wszyscy moi lokalni pomocnicy w niepełnym wymiarze godzin chcieliby więcej pracować, gdyby mogli. Daje mi to możliwość poszukiwania osób, które mogłyby odnieść największe korzyści, a którzy następnie mogliby powtórzyć ten proces w przyszłości z własnymi uczniami.

Ktoś, kto mieszkał by tu i pracował przez dziesięć miesięcy w roku przez dwa sezony, mógłby nauczyć się wiele z rutyny pasiecznej, zbudować 50 – 100 uli wykorzystując moje narzędzia i drewno i z moją pomocą utworzyć taką liczbę rodzin z moich pszczół. W ten sposób nauczą się oni ode mnie nie tylko metod chowu i hodowli pszczół, ale także mogą rozpocząć swoją pracę pasieczną od pszczół, które są już przystosowane do poznanych metod. Nie trzeba mieć ogromnego doświadczenia z pszczołami, żeby to osiągnąć - tak naprawdę uczyłem ludzi z lepszymi rezultatami, gdy nie byli jeszcze zaangażowani w chemiczno-przemysłowy model pszczelarstwa. Ale trzeba być pracowitym, rozumującym w sposób niezależny i przeciwstawiać się opisanej powyżej kulturze lekowej. Jest to również projekt dla osób, które mają swoją nieruchomość lub przynajmniej znają obszar nadający się do pszczelarstwa komercyjnego. Musisz też wykazać, że masz już na swoim koncie jakieś dokonanie – może dotyczyć ono pszczół, ale także czegoś innego.

Być może nie ma już wielu młodych ludzi, którzy mogliby to robić, ale wiem, że są tacy, bo mam już czterech "uczniów", którzy dostosowali moje metody do własnej sytuacji, a teraz mają szybko rosnące pasieki oparte o nieleczone pszczoły. Żaden z nich nie chciał, nie potrzebował, ani nie był w stanie tu przyjechać i żyć, ale wszyscy oni uosabiali cechy, które wymieniłem powyżej i potwierdzili moje spostrzeżenie, że prawdziwie zdolni ludzie już wiedzą, co mają robić. Czasami po prostu nie zdają sobie z tego sprawy i wszystko, czego naprawdę potrzebują, to odrobina pomocy w uznaniu i wyszlifowaniu swoich umiejętności.

Troy Hall z Plainfield, New Hampshire, (Hall Apiaries) mieszka w pobliżu swojego domu rodzinnego i obecnie produkuje pszczoły, matki i miód na sprzedaż. O Andrew Munkres'ie z Cornwall, Vermont, (Lemon Fair Honeyworks) wspominałem w poprzednim artykule. Został on zmuszony do opuszczenia swojego gospodarstwa w Iowa, kiedy u niego i jego żony ujawniły się wyjątkowo ciężkie przypadki boreliozy. Oboje uwielbiali pracę na roli i szukali zajęcia na świeżym powietrzu na czas rekonwalescencji w Vermont – akurat zajęli się pszczelarstwem. (Jad pszczoły, nawiasem mówiąc, jest uważany przez niektórych za antidotum na boleriozę). Pasieka Andrew, od jednej rodziny, którą dałem mu w zamian za pomoc, urosła do ponad 200 pni i być może będzie on w stanie wkrótce rzucić pracę w niepełnym wymiarze godzin i skupić się całkowicie na pszczołach. Daniel Berry w Amherst, Massachusetts (Invisible Cities Apiaries) wcześniej pracował w Natural Roots Farm (Conway, Ma.) i Warm Colors Apiary (South Deerfield, Ma.) budując własną pasiekę i zakładając rodzinę. Abe Yoder w Morrisville, N.Y. (Resilience Apiaries-315-684-3422) próbuje zostać pierwszym Amiszem, który zajmuje się pełnoetatowym pszczelarstwem. On i jego przyjaciel jeździli na rowerach 100 mil, by odwiedzić to miejsce latem 2012 roku. To kilka różnych osobowości, wywodzących się z bardzo różnych środowisk, ale każdego z nich chętnie przyjąłbym tu do mieszkania i pracy.

Kiedy zacząłem rozmawiać z moimi przyjaciółmi na temat pomysłu na ten program, niektórzy z nich pytali: "Dlaczego ci twoi pomocnicy muszą mieszkać u ciebie? Dlaczego po prostu nie zaoferujesz im szkolenia i nie pozwolisz im znaleźć miejsca do życia gdzieś w społeczności?"

Cóż, dwa lata to czas wystarczająco krótki, aby nauczyć się podstaw każdej odpowiedzialnej pracy. Uregulowanie całego życia na farmie jest tu niezbędne. Jest to łatwe do zrobienia w świecie Amiszów, ale poza nim wyjątkowo trudne. Wszyscy rolnicy, którzy nie są Amiszami borykają się z tym problemem, w tym ja. Poprzez połączenie miejsca zamieszkania, posiłków i czasu wolnego z gospodarstwem, uczysz się myśleć jak właściciel, a nie jak pracownik. Dzięki temu masz tu miejsce do nauki, czytania, pisania i budowania związków z farmą i nie rozpraszasz się natarczywą autodestrukcją pozostałej części społeczeństwa. Dzięki połączeniu najlepszych elementów szkoły, rodziny i swoistego klasztoru na farmie można zobaczyć, jak właściwie praca na roli i zarządzanie gospodarstwem mogą być tym samym oraz jak wszystkie działania są ze sobą powiązane i w końcu stają się samoorganizujące. Stopień, w jakim możesz to opanować staje się często różnicą pomiędzy ostatecznym sukcesem lub porażką gospodarstwa - i nie da się tego nauczyć w żaden inny sposób.

Tutejsza społeczność (w Addison Co., Vermont) wspiera lokalne gospodarstwa. Jak w większości miejsc, są tu i dobrzy i źli ludzie, gotowi dać ci każdą lekcję, której chcesz lub musisz się nauczyć. Ale najważniejsze lekcje pochodzą teraz od Natury i tych, którzy mogą podejść do niej z uwagą, pokorą, energią, uczciwością i miłością. To jest miejsce, w którym możesz skupić się na tych rzeczach...

Gdybym mógł przedstawić jedną sugestię, która mogłaby zostać przyjęta przez całą amerykańską społeczność rolniczą, prawdopodobnie zdecydowałbym się na taką: Wykorzystajmy pszczołę miodną jako najlepszego i ostatecznego arbitra tego, czy ekosystem terenów rolnych jest zdrowy czy nie. Niektóre naturalne ekosystemy są bardzo zdrowe dla pszczół miodnych – są to przykładowo lasy brazylijskie czy południowe Appalachy. Inne, takie jak lasy deszczowe w Waszyngtonie i Oregonie wcale nie są. Ale aby pszczoły miodne mogły rozwijać się w ekosystemie rolnym, musi tam rosnąć wiele różnych roślin. Drzewa, krzewy, rośliny jednoroczne i wieloletnie – one wszystkie są ważne. Zwierzęta też są istotne. Ich nawyki żywieniowe i systemy trawienne sprzyjają uprawie roślin strączkowych (stanowiących główne źródło pożywienia pszczół miodnych) i pozwalają utrzymać i zwiększać żyzność bez stosowania nawozów sztucznych czy pestycydów. Dobrze jest również orać część ziemi co roku. Daje to roślinom, takim jak mniszek lekarski i gorczyca, szansę na start i zapewnia, że rośliny strączkowe staną się częścią płodozmianu. Bez pestycydów i nawozów chemicznych, powietrze i woda są czyste. Hej! To zaczyna wyglądać także jak dobre miejsce do życia dla ludzi...!

Powierzchnia amerykańskich terenów rolnych, na których pszczoły miodne mogą rozwijać się samodzielnie, obecnie szybko się kurczy. Pod koniec II wojny światowej Iowa była rajem dla pszczół miodnych od jednego krańca do drugiego i była epicentrum produkcji miodu w Ameryce Północnej. Dziś pszczołom trudno jest nawet przetrwać w większej części stanu, a epicentrum produkcji miodu przeniosło się na północ i zachód, przez granicę kanadyjską, do Saskatchewan. (Dodać trzeba, że ogromna produkcja nie jest tam też do końca zdrowa – obficie występujący rzepak, uprawiany w olbrzymich monokulturach, jest dla pszczół bezużyteczny jako karma zimowa i musi zostać zastąpiony syropem cukrowym). Jak wielu czytelników tego czasopisma wie: zdrowie, rozsądek, piękno i ludzie mogliby wrócić do amerykańskich gospodarstw rolnych, gdybyśmy przywieźli zwierzęta z powrotem do miejsca, gdzie uprawia się ich pożywienie, a ponadto wykorzystali pszczoły miodne do sprawdzenia, kiedy naprawdę zdrowie zostało przywrócone. To jedyna rzecz, której staram się nauczyć moich pomocników i "studentów": Skupić się na zdrowiu i świadomości. Reszta to tylko mechanika i wytrwałość...

Miejsca, w których pszczoły miodne mogą rozwijać się samodzielnie, są w rzeczywistości najzdrowszymi miejscami do życia dla ludzi. W tych miejscach istnieje teraz ogromny potencjał dla nowych pasiek, które mogłyby wzrastać i zacząć zaspokajać ogromne zapotrzebowanie na zdrowe pszczoły, które istnieje w każdym stanie i prowincji kanadyjskiej. Czy możliwe jest wykorzystanie tego niezwykłego owada i świadomości społecznej na temat jego losu, aby stworzyć lepszą przyszłość dla nas samych i naszych gospodarstw?

przełożył Bartłomiej Maleta