Postępowanie z dręczem pszczelim: selekcja naturalna czy sztuczna?

David Heaf 2017

Tekst oryginalny pochodzi ze strony: http://www.dheaf.plus.com/warrebeekeeping/dealing_with_varroa.pdf
Opublikowany po raz pierwszy w „Natural Bee Husbandary” 4 sierpnia 2017 roku

Pszczelarze nie muszą być specjalistami od biologii i behawioru pszczół miodnych, żeby zrozumieć jakie podstawowe warunki powinni spełnić, aby ich rodziny pszczele były zdrowe. Wśród pszczelarzy twa jednak dyskusja na temat tych warunków - nie wspominając już o gorących sporach o to, które z tych elementów są niezbędne. Dla większości ludzi źródłem podstawowych wskazówek są rzetelne badania naukowe. Pszczelarze, którzy zwrócili się ku bardziej naturalnym sposobom hodowli pszczół szukają uzasadnienia swoich działań w nauce pszczelnictwa, a w szczególności w recenzowanych pracach. W pewnym stopniu starałem się iść tą drogą w mojej książce „The Bee-friendly Beekeeper” [„Pszczelarz przyjazny pszczołom”]. Zebrałem w tej publikacji w 2009 roku między innymi cytaty i streszczenia – aktualizowałem je przez lata, w miarę jak publikowano kolejne prace dotyczące pszczelarstwa „skoncentrowanego na pszczołach” („apicentric beekeeping”). Ostatecznie kompilacja ta została wykorzystana na stronie internetowej Natural Beekeeping Trust, na której można wyszukać stosowne źródła [https://www.naturalbeekeepingtrust.org/the-science]. Jednak dopiero niedawno pszczelarze zainteresowali się bezpośrednio tym, jak wyglądałby bardziej naturalny sposób hodowli pszczół. W poszukiwaniu inspiracji zwrócili się do Karola Darwina i naturalnej selekcji. Powstałe w ten sposób publikacje zostały ciepło przyjęte przez pszczelarzy naturalnych, w tym przeze mnie. Jako pierwsza ukazała się praca Petera Neumanna i Tjeerda Blacquière'a („The Darwin Cure for Apiculture”, 2016 – „Kuracja Darwina dla apikulutry” - https://onlinelibrary.wiley.com/doi/full/10.1111/eva.12448), po której nastąpiło bardziej dogłębne potraktowanie tematu przez Toma Seeleya („Darwinian Beekeeping”) [„Pszczelarstwo darwinistyczne” - https://www.naturalbeekeepingtrust.org/darwinian-beekeeping - o pszczelarstwie darwinistycznym możesz też przeczytać na naszej stronie artykuł, który omawia wiedzę przedstawioną przez prof. T. Seeleya: https://bractwopszczele.pl/art/art12.html].

Moje przejście do gospodarki bez chemii

Wymienione powyżej opracowania dotyczą szerokiego zakresu zagadnień pszczelarskich i powinny dać do myślenia wszystkim pszczelarzom, niezależnie od ich podejścia. W tym miejscu skupię się jednak na bardzo małej, choć nie mniej kontrowersyjnej części materiału poruszonego w tych artykułach, a mianowicie na tym, jak powinniśmy postępować z dręczem pszczelim - szczególnie w perspektywie długoterminowej. Nie trzeba być zwolennikiem czysto materialistycznej koncepcji ewolucji, aby przyjąć, że organizmy albo dostosują się do warunków, w jakich się znalazły, albo wyginą. Czasami nastąpi to tylko tylko na określonym obszarze lub obszarach. Kiedy sam zostałem pszczelarzem w 2003 roku, powiedziano mi, że nie powinniśmy dążyć do całkowitego wyeliminowania roztocza z naszych rodzin pszczelich, ponieważ jego obecność jest konieczna, aby pszczoła i roztocze mogły się przystosować do siebie w perspektywie długoterminowej. Dlatego doradzono mi stosowanie tak zwanych "miękkich" akarycydów, takich jak kwasy organiczne lub olejki eteryczne. Uznałem jednak za mało prawdopodobne, że dojdzie do prawdziwej koadaptacji, jeśli będę interweniował przeciwko roztoczom za pomocą środków chemicznych, tzn. będę skutecznie chronił pszczoły przed szkodliwym działaniem dręcza. W ten sposób tłumiłbym naturalną selekcję, a więc jedyny proces, który prowadziłby pszczołę w kierunku przetrwania w zdrowiu w środowisku zdominowanym przez tego pasożyta. Dlatego też w 2007 roku, kiedy zacząłem przestawiać się na pszczelarstwo skoncentrowane na pszczołach, i zacząłem używać uli Warré z naturalnym plastrem bez węzy, bez ramek, bez kraty odgrodowej czy zabiegów przeciwrójkowych, zaprzestałem też stosowania jakichkolwiek zabiegów przeciwko dręczowi – wliczając w to zarówno zabiegi chemiczne, jak i biotechniczne.

Do podjęcia tego ryzykownego kroku zachęciło mnie kilka doniesień naukowych o rodzinach pszczelich, zarówno zdziczałych jak i tych w pasiekach, które przetrwały inwazję dręcza bez leczenia. Stało się tak w miejscach tak odległych od siebie jak stan Nowy Jork, Szwecja, Francja i inne. Wydawało mi się również wysoce prawdopodobne, że gdzieś na przestrzeni co najmniej 65 milionów lat ewolucji pszczół i milionów lat ewolucji os wcześniej, owady te nabyły skuteczne sposoby radzenia sobie z ektopasożytami i pasożytami czerwiu. Ponadto nie wydawał mi się zbyt atrakcyjnym pomysł abyśmy mieli leczyć pszczoły przez wieki. Co więcej, roztocza wykształciły oporność na akarycydy w Wielkiej Brytanii już w momencie, gdy zająłem się pszczelarstwem. Od tego czasu proces ten, zresztą, znacznie się pogłębił. Kiedyś wystarczały dwa zabiegi rocznie, teraz stosuje się ich nawet siedem, a mimo to straty zimowe wynoszą czasem nawet ponad 30%.

Chociaż we wczesnych latach w mojej pasiece zanotowałem duże straty, przeżywalność poprawiła się i średnie zimowe straty we wszystkich latach, podczas których nie stosowałem zabiegów w ulach Warre, wynosi 18%. Są to wyniki statystyczne bardzo zbliżone do tych, które podaje Tom Seeley (2017) dla dojrzałych rodzin w lesie Arnot (rejon Ithaca, Nowy Jork, Stany Zjednoczone) – tam ten odsetek wyniósł 16% [https://www.researchgate.net/publication/318147492]. Średni wiek mojej rodziny w czasie pisania tego tekstu wynosi 38 miesięcy, wszystkie rodziny przetrwały co najmniej jedną zimę. Najstarsza ma 84 miesiące. Wszystkie rodziny zostały zapoczątkowane jako złapane roje. Mogę określić wiek rodzin, ponieważ w międzyczasie nie było żadnej sztucznej wymiany matki, a nowe rójki nie zasiedliły żadnego ula, w którym słabła jakaś rodzina. Moje rodziny są ściśle monitorowane i w ten sposób mogę stwierdzić, że moja najdłużej żyjąca rodzina pszczela przetrwała 9 lat. Oczywiście w tym okresie zapewne kilkukrotnie doszło do naturalnej wymiany matki.

Pięcioletnie badanie strat zimownych w Gwynedd

Dane z mojej pasieki oczywiście trudno traktować jako ścisłe. 18% strat zimowych też nie jest niczym, o czym można by pisać z dumą, zważywszy, że straty przed pojawieniem się dręcza wynosiły podobno poniżej 10% rocznie. Jednak nieco bardziej ścisłe są dane z pięcioletniego badania strat zimowych wśród pszczelarzy w mojej okolicy, w hrabstwie Gwynedd, które przeprowadzili Clive i Shân Hudson. Dane te opublikowane są z większymi szczegółami w innym miejscu [https://beemonitor.files.wordpress.com/2016/07/429_varroa.pdf]. Mówiąc krótko: w okresie od 2010 do 2015 roku nawet do 77 respondentów rocznie zgłosiło 477 leczonych rodzin pszczelich i 1096 rodzin nieleczonych. W tej pierwszej grupie wskaźnik strat wyniósł średnio 19% natomiast w drugiej (nieleczonej) tylko 13%. Dorian Pritchard przeprowadził analizę wyników i stwierdził, że niższy wskaźnik strat w rodzinach pszczelich nieleczonych był statystycznie istotny przy p<0,05 w porównaniu z rodzinami leczonymi [Pritchard, D. Varroa Treatment and Colony Losses. BBKA News No. 211, December, p.435 ]. Kiedy w 2007 roku rozpocząłem eksperyment z nieleczeniem, nie znałem żadnego pszczelarza z mojego lokalnego stowarzyszenia pszczelarzy, który nie stosowałby kuracji. Jednak kiedy w 2010 roku rozpoczęto badania, zaskoczyła mnie informacja, że większość pszczelarzy nie leczy pszczół. Przyczyna tak niskiego i tolerowanego wskaźnika strat jest nadal nieznana. Z pewnością nie ma to nic wspólnego z typem ula – pytanie o wykorzystywany typ ula zostało uwzględnione w ankiecie. Czy fakt, że większość ludzi na tym niewielkim obszarze geograficznym nie stosuje leczenia, może mieć z tym coś wspólnego?

Rodziny bombardujące roztocza

Istnieje pogląd, który ma zresztą swoje podstawy, że gdy zaniechamy leczenia warrozy pszczoły błądzą i wlatują do innych rodzin w pobliżu, przenosząc ze sobą roztocza. Ten proces nasila się szczególnie wtedy, gdy rodziny słabną, a potem ostatecznie osypują się [https://www.researchgate.net/publication/261952124]. Takie pszczoły mogą trafiać do rodzin pszczelarzy oddalonych nawet o 1,5 km [https://www.tandfonline.com/doi/abs/10.3896/IBRA.1.50.2.05]. W odniesieniu do takich rodzin ukuto chwytliwe określenie "bomba roztoczowa", które prawdopodobnie odzwierciedla irytację pszczelarzy leczących sumiennie swoje pszczoły z powodu postrzeganego zagrożenia dla ich rodzin. Należy jednak pamiętać, że termin ten jest bardziej odpowiedni dla rodzin, które nie przystosowały się do obecności dręcza, tj. rodzin, które nie nabyły pewnej odporności na roztocze. Na przykład, mogą to być pszczoły, które zostały zakupione od dostawcy, który leczy warrozę, u których następnie zaniechano kuracji. Zupełnie inny obraz mógłby się wyłonić, gdybyśmy byli w stanie uzyskać dane dotyczące rozprzestrzeniania się dojrzałych samic roztoczy w środowisku z rodzin, które przetrwały w długim okresie bez leczenia. Moglibyśmy je nazwać rodzinami „bombardującymi roztocza” [John Kefuss nazywa takie rodziny „roztoczowymi czarnymi dziurami” - „Varroa black holes” - przypis tłum.]. Patrząc z perspektywy moglibyśmy uzyskać pewne wyobrażenie o względnym napływie roztoczy do otoczenia od tych, którzy stosują leczenie i tych, którzy go nie stosują.

Wysokie straty pszczół leczonych

W USA, organizacja „Bee Informed Partnership” publikuje w Internecie coroczne statystyki dotyczące praktyk pszczelarskich i strat rodzin pszczelich [https://beeinformed.org/]. Biorąc pod uwagę dane ze wszystkich stanów/działalności/lat, osoby stosujące leczenie w pasiekach straciły 33% rodzin pszczelich, a osoby nie stosujące leczenia 42%. W kategoriach czysto procentowych oznacza to, że istnieje tylko 9% różnica w potencjalnych stratach pszczół, przy czym o kolejne straty bardziej "obwinia" się pszczelarzy nieleczących. Jednak gdy spojrzymy na liczby bezwzględne rodzin pszczelich, wyłania się zupełnie inny obraz. Biorąc pod uwagę wszystkie dane, 2 710 692 rodziny pszczele były leczone, a 293 608 nie było leczonych. Oznacza to, że osypało się 894 528 rodzin leczonych, i 123 315 nieleczonych. Ponad siedem razy więcej rodzin leczonych potencjalnie „wysłało” roztocza do otoczenia niż rodzin nieleczonych. Aby ocenić bezwzględny poziom przepływu roztoczy, musielibyśmy znać średnią liczbę roztoczy w rodzinach, które osypały się lub na pszczołach, które „zabłądziły” do innych uli - te dane mogą być trudne do oszacowania. Możemy jednak przyjąć z całkowitą pewnością, że w pasiekach leczonych osypujące się rodziny nie mają zerowego poziomu inwazji roztoczy, ponieważ żaden akarycyd nie jest w 100% skuteczny. Poziom roztoczy w rodzinach leczonych musiałby jednak być nie wyższy niż jedna siódma poziomu w rodzinach, w których nie przeprowadzono leczenia, aby ilość roztoczy na błądzących pszczołach była mniej więcej zrównoważona pomiędzy rodzinami leczonymi i nieleczonymi.

Podejście całościowe do hodowli

Tłumienie za pomocą środków chemicznych naturalnie pojawiających się mechanizmów radzenia sobie pszczół z pasożytami czerwiu i ektopasożytami, nie znajduje wielu zwolenników wśród adeptów pszczelarstwa naturalnego. Czy istnieje zatem inne rozwiązanie? Sądząc po wynikach eksperymentu na Gotlandii, na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak zwane twarde podejście i „test Bonda” ("Żyj i pozwól umrzeć") wymaga dużej liczby rodzin pszczelich [https://www.researchgate.net/publication/42384375]. W tym przypadku ze stu pięćdziesięciu rodzin zostało zaledwie siedem w przeciągu czterech lat. Taka skala selekcji jest najprawdopodobniej poza możliwościami hobbystów czy pszczelarzy dorabiających tylko przy pracy w pasiece. Pszczelarze, którzy posiadają niewiele rodzin i zaryzykują podjęcie tej metody, mogą szybko stracić wszystkie i przez jakiś czas pozostać bez pszczół. Mimo to, bardzo wielu pszczelarzy podejmuje to ryzyko. Tom Seeley w swoim artykule o pszczelarstwie darwinistycznym wspiera podejście sugerujące odejście od leczenia, ale jednocześnie ostrzega pogrubioną czcionką tych, którzy nie leczą, by zachowali ostrożność i zastosowali „zabicie uprzedzające” („preemptive killing”) tych rodzin, które pozwalają na gwałtowny wzrost populacji roztoczy, zanim rodzina osypie się. Podaje przy tym powody zarówno biologiczne jak i społeczne. Horyzontalny transfer roztoczy z osypujących się rodzin pszczelich do innych rodzin może w dłuższej perspektywie selekcjonować zjadliwość roztoczy. Napływ dręcza do rodzin, które nie są jeszcze odporne, w tym rodzin należących do sąsiadów, może sprawić, że poziom inwazji przytłoczy je i doprowadzi do osypania się. Jednak w mojej okolicy, w której brak leczenia jest wśród pszczelarzy normą i nie występują tragiczne konsekwencje tych decycji, nie słyszałem o żadnym pszczelarzu, który dokonywałby „zabicia uprzedzającego” rodziny. Takie działania byłyby sztuczną selekcją, a nie naturalną. Sztuczna selekcja unieważnia selekcję naturalną, dlatego takie zabijanie byłoby całkowitym odejściem od zasad pszczelarstwa darwinistycznego. Mówiąc potocznie: „nie można mieć ciastka i zjeść ciastka”. Co więcej, jeśli ktoś postępuje zgodnie z inną sugestią Toma Seeleya, wpływającą na zdrowie rodzin pszczelich, a mianowicie zezwala rodzinom na rojenie się, to gdyby zabił rodzinę, która mogłaby się wyroić i przetrwać z nową matką, nawet tylko z nieco wyższą odpornością na drecza, de facto spowolniłby proces adaptacji, do której dąży ten, kto nie leczy.

Podczas gdy sztuczna selektywna hodowla jest uzasadnionym podejściem w hodowli jako takiej, wydaje się wątpliwym, czy jest to zrównoważone podejście w przypadku pszczoły miodnej. Ta jest bowiem zasadniczo dzikim stworzeniem. Skupienie się na pojedynczych pożądanych cechach, które przemawiają do pszczelarza, takich jak odporność na dręcza (np. higiena wrażliwa na Varroa - VSH), łagodność, wysoka produktywność itp. może spowodować wyparcie z miksu genetycznego cech, umożliwiających długoterminowe przetrwanie. Jak się wydaje przetrwaniu służy najlepiej holistyczna hodowla z wykorzystaniem selekcji naturalnej. Krótko mówiąc: skoro nie znamy kierunku, w którym zmierza selekcja naturalna, uśmiercając rodziny pszczele moglibyśmy pozbyć się wartościowej genetyki.

Zrozumienie przez zrzeszanie

Popatrzmy teraz na problem roznoszenia roztoczy przez pszczoły na sąsiednie rodziny jako na problem społeczny. W mojej okolicy nie słyszałem o żadnych skargach ze strony leczących, którzy są w mniejszości. Jednakże w innych miejscach istnieją silne sprzeciwy wobec obecności nieleczonych rodzin pszczelich. Zdarzyły się nawet przypadki nieznanych osób posuwających się do niszczenia pasiek. Jedynym rozwiązaniem, jakie widzę dla takiego problemu społecznego, jest podjęcie współpracy pszczelarzy, którzy nie chcą stosować leczenia, z lokalnymi stowarzyszeniami. W ramach tej współpracy mogliby przedstawiać argumenty przemawiające za zaniechaniem leczenia. Jest to materiał na osobny artykuł, ale tutaj wystarczy wymienić niektóre z nich:

  • brak zatruwania rodziny pszczelej, a zwłaszcza matek, akarycydami;
  • brak pozostałości akarycydów w wosku, miodzie, propolisie;
  • oszczędność nakładów pracy;
  • tylko ok. 10% średnie zmniejszenie strat w porównaniu z nieleczeniem (USA);
  • pozwolone na rozwój naturalnych mechanizmów obronnych przed roztoczami;
  • wszystkie pszczoły miodne w danej lokalizacji ewolucyjnie kształtują się w podobnym kierunku, a więc istnieje możliwość unasiennienia matek korzystną genetyką miejscowych trutni.

Ponadto, ponieważ pszczelarze zawodowi częściej stosują leczenie, warto wspomnieć o pszczelarzach z tej właśnie grupy, którym udało się prowadzić swoje interesy bez stosowania leczenia, np. o Kirku Websterze i Johnie Kefussie. A skoro mowa o Kefussie warto przy okazji zauważyć, że pracując nad adaptacją swoich odpornych pszczół, wykorzystał dodatkową presję roztoczy na swoje pszczoły, poprzez wykorzystanie mechanizmu „reinwazji” roztoczy od pszczół błądzących z leczonych chemicznie rodzin oddalonych zaledwie o 1 km. Jeśli jednak nie uda się osiągnąć konsensusu na poziomie lokalnych stowarzyszeń, wówczas osoby nie stosujące leczenia mogą tworzyć własne lokalne stowarzyszenia i poprzez dzielenie się bardzo lokalnymi informacjami umieszczać swoje rodziny pszczele tam, gdzie istnieje najmniejsze ryzyko tarć z osobami stosującymi kuracje. Przykładem takiego rozwiązania jest organizacja „Hampshire Natural Beekeepers” [https://hampshire.naturalbees.net/p/hampshire-natural-bees-group.html].

Ratowanie rodzin pszczelich czy zachowanie gatunku?

Istnieje punkt widzenia, który mówi, że kiedy stworzenie jest pod twoją opieką, powinieneś zrobić wszystko, co w twojej mocy, aby chronić je przed chorobami i cierpieniem. Zabijamy pchły na psach, więc dlaczego nie roztocza na pszczołach? Samo stwierdzenie, że pies jest gatunkiem w pełni udomowionym, a rodzina pszczela jest organizmem dzikim i dlatego nie traktuje się ich w taki sam sposób, nie ma żadnego znaczenia dla tych, którzy prezentują wyżej wymieniony punkt widzenia. Zwolennicy tych poglądów mogą wówczas przytoczyć historię o Androklesie i lwie. Lew był dzikim stworzeniem, które Androkles traktował ze współczuciem. Ale w etyce zwierząt istnieje hierarchia wartości moralnych, która znajduje odzwierciedlenie w prawie. Psy są stawiane znacznie wyżej niż pszczoły. To sprawia, że nasze postępowanie z pszczołami, zależy od indywidualnych preferencji moralnych. Tym, którzy chcą leczyć pszczoły tylko dlatego, że są pod ich opieką, można zadać następujące pytanie: czy zależy im na ratowaniu pojedynczych rodzin pszczelich, czy na ratowaniu gatunku? Jeśli to drugie, to pszczelarstwo darwinistyczne, w jego najściślejszym znaczeniu, jest czymś właśnie dla nich. Alternatywny tytuł słynnej książki Darwina brzmi: "Zachowanie uprzywilejowanych ras w walce o życie" („The preservation of favoured races in the struggle for life”). Pszczoły potrzebują naszej przychylności i w związku z tym powinniśmy im pomóc w walce o życie poprzez zastosowanie wszystkich możliwych środków im przyjaznych, które ja i inni pszczelarze skoncentrowani na pszczołach proponujemy. Byłoby to prawdziwie ewolucyjne podejście do pszczelarstwa.

Przełożył Bartłomiej Maleta

Notka:
dr David Heaf jest pszczelarzem amatorem z hrabstwa Gwynedd z Walii. W swojej pasiece utrzymuje kilkanaście uli – głównie tzw. „uli dla ludu”, konstrukcji Abbe Warre. Heaf pszczół nie leczy od 2007 roku, kiedy to pierwszy raz osadził pszczoły w ulach Warre (kilka rodzin w innych ulach leczył jeszcze w 2 kolejnych latach). Od czasu porzucenia leczenia średnie straty zimowe w jego pasiece (do wiosny 2021 roku) wynoszą około 15%, a licząc od 2011 roku, który zakończył wstępny i najtrudniejszy okres w jego pasiece, są one niższe niż 8%.
David Heaf jest autorem kilku książek – ostatnio ukazała się pozycja: „Treatment Free Beekeeping” („Pszczelarstwo bez leczenia”), w której zawarł wiele cennej wiedzy i swoich przemyśleń o takim właśnie pszczelarstwie. Wiele z jego opracowań, jak również książki, które wydał, możesz znaleźć na jego stronie: http://www.bee-friendly.co.uk/.