Ecocide, czyli “sory, taki mamy klimat”
Jeżeli dobrze zrozumiałem Facebookowe doniesienia z 21 kwietnia br., to właśnie wtedy zmarła Polly Higgins. Zmarła na raka, którego stwierdzono u niej zaledwie miesiąc wcześniej.
Nie poznałem jej osobiście, ale, podobnie jak inni uczestnicy Konferencji "Learning From The Bees" w Doorn, miałem okazję wysłuchać jej przemówienia za pośrednictwem łącza internetowego. Było to w czasie sobotniego wieczoru 1 września 2018 roku, poświęconego ochronie nie tyle pszczół, co całej naszej planety. Wcześniej o tej osobie nie słyszałem. Polly jest, a może raczej powinienem napisać "była", znana w "światku" eko-aktywistów. Rzecz jasna, jak większość z takich działaczy, dla jednych będzie oświeconym wzorem, a dla innych wariatką, która głośno krzyczy "wilk" i niepotrzebnie mąci, choć tak naprawdę nic strasznego się nie dzieje. Dziś, nawet wśród pszczelarzy, którzy uważają się za ludzi ściśle związanych z naturą, panuje w większości przekonanie, że wszystko jest w porządku. A nawet jeśli nie do końca, to przecież z przemysłem i intensywnym rolnictwem nie wygramy, więc trzeba się dostosować. Gdy rolnik wyjeżdża na oprysk w ciągu dnia (a takich jest coraz więcej), to raczej trzeba uznać to za normę, którą się to zresztą staje, może czasem coś głośniej powiedzieć, ale generalnie przyjąć trzeba, że "sory, taki mamy klimat" i przyjąć jego działania z dobrodziejstwem inwentarza. Z przemysłem nie wygramy. W tym przemysłem rolniczym (o ile można tak powiedzieć) i chemicznym. To jedna z tych działalności biznesowych, która kręci tym światem. Dzięki temu, że rolnik opryskuje zboża 9 - 10 razy w ciągu sezonu, mamy przecież co jeść, a nie znając jego ciężkiej pracy i trudnej sytuacji, nie powinniśmy nawet próbować go krytykować.
Wideokonferencja z udziałem Polly Higgins, 1 września 2018 roku, Doorn
Na Konferencji w Doorn wybuchła mała aferka. Jeden z prelegentów miał na prezentacji "doklejony" wiele mówiący znaczek "Bayer'a", świadczący o tym, że badania, które przedstawiał, finansowane były przez tą korporację. Rzecz jasna podniosły się głosy krytyki z sali, że nie powinno się finansować badań ekologicznych z pieniędzy "trucicieli". A ci przecież robią na prawo i lewo marketingowe akcje rozdając ochłapy i kupując sobie za nie dobry PR. Kto się nie wgłębi w temat, ten uznaje kierujących działalnością koncernów, za ludzi myślących pro-ekologicznie, generalnie tylko zaspokajających przecież popyt i potrzeby zwykłych ludzi, którzy borykają się z trudną codzienną rzeczywistością. A przecież i nasionka rozdają i czasem jakiś milion przeznaczą na badania o pszczółkach. Tyle że przemysł wart jest miliardy, miliardy dolarów. Podnoszone są też głosy, że "chemia" i tak będzie, więc jeżeli dają nasionka czy inne grosze, to trzeba je brać, bo przecież mogliby nie dać, a skoro nikt nie weźmie, to nie dadzą w przyszłości i nie będzie nawet tego. No cóż, każdy robi co uważa. Nikt z nas święty nie jest i każdy zużywa zasoby. Można próbować zużywać ich mniej, albo nie myśleć o tym wcale, uznając jednostkowy efekt zmian za pomijalny w skali planety. Każdy wybór jaki podejmiemy obciąża planetę. Jeśli chcemy mieć coś z "ekologicznego drewna", zamiast wspierać produkcję plastiku, doprowadzamy do wycinki lasów. Jeśli chcemy się napić kawy, kakao czy zjeść niewinną nutellę, bo przecież mamy do tego prawo, to też doprowadzamy do ogromnych wycinek lasów tropikalnych i zaniku miejscowych gatunków - z tymi wyjątkowo pięknymi, które podziwiamy, lub tymi inteligentnymi, które dzielą z nami grubo ponad 90% genów włącznie. I tak dalej. Więc skoro to wszystko i tak się to dzieje, a ludzi przybywa, pytanie czy da się coś w ogóle z tym zrobić, a kolejne pytanie czy warto przy tym zgrywać "wariata" i krzyczeć "wilk", gdzie go nie ma, a nawet jeśli jest, to trudno z nim wygrać. Sami nie wygramy z przemysłem wartym miliardy. Przecież, powtórzę się: "Sory, taki mamy klimat".
Na Konferencji w Doorn obecni byli ludzie z kilkudziesięciu krajów. W niektórych z nich tzw. "leczenie" pszczół jest nakazane prawem i zapewne jest to też obwarowane jakąś sankcją. Oczywiście też brak leczenia przez wielu postrzegane jest jako eko-barbarzyństwo, znęcanie się nad zwierzętami, a do tego głupie, nieopłacalne, szkodliwe dla innych, a według niektórych wręcz szkodliwe środowiskowo: bo umierają zapylacze, a dodatkowo umierając roznoszą patogeny na inne, dziko żyjące gatunki (patrz choćby tu: „O Narodowej Strategii Ochrony Owadów Zapylających Greenpeace krytycznych słów kilka”).
Ludzie z tych krajów pytali, co mają robić, w sytuacji w której ich państwo nakazuje im używania substancji toksycznych czy biobójczych, a gdy oni są bardziej niż przekonani, że jest to po prostu szkodliwe. Natural Beekeeping Trust przyjął postawę mówiącą: "My jako organizacja nie możemy nikogo namawiać do łamania prawa. Pszczelarzu, musisz więc radzić sobie w ramach tego prawa, które obowiązuje w twoim kraju. My po prostu pokażemy ci co uważamy za dobre dla pszczół, a sam musisz znaleźć prywatne rozwiązanie dla siebie. Ale ogólnie ci współczujemy i uważamy, że twoje państwo powinno zmienić to prawo - możesz się na nas powoływać i czerpać z naszego dorobku, jeżeli chcesz coś zmienić". Ta postawa jest pewnie, na swój sposób dobra. Jeżeli prawo jest złe, należy go zmienić, a nie łamać. Ale problem powstaje, gdy większość stanowiąca prawo, albo myśli inaczej (nie znaczy że ma rację), albo myśli w perspektywie krótkoterminowej - bo taka się bardziej opłaca, albo (co też wysoce prawdopodobne) nie myśli w ogóle. Czasem dopiero pewne skrajne (łamiące prawo?) działania otwierają niektórym oczy lub zachęcają innych do podjęcia działań i szukania alternatywnych rozwiązań. A oczywiście innych - tych bardziej "umiarkowanych" - takie działania mogą zniechęcać, czy odstręczać. My, w naszym środowisku, znamy to przecież z autopsji, gdy mówimy, że pszczół nie należy „leczyć”. Już tylko to potrafi wywołać skrajne emocje, a czasem ogromną agresję.
Polly Higgins była prawniczką - adwokatem. W pewnym okresie swojej kariery uznała, że poświęci się ochronie środowiska, starając się zrobić wszystko, aby planeta dostała "prawa", na kształt praw przysługujących ludziom. Opracowała koncepcję "ecocide", na kształt "genocide" (ludobójstwa). "Ecocide" jest więc masowym "zabijaniem" ekosystemów. To niewątpliwie się dzieje. Dyskusyjne jest to, czy:
- mamy nieograniczone prawo korzystania z zasobów planety – obrońcy tej tezy twierdzą, że w końcu inne zwierzęta nie znają ograniczeń odgórnych - mają co najwyżej "słabsze" narzędzia niż my, gdyby miały większe możliwości robiłyby to samo;
- mamy prawo krzywo patrzeć na biedne społeczeństwa, gdy szukają dochodów i lepszego życia, podczas gdy my już swoje dzikie i naturalne ekosystemy doprowadziliśmy do degradacji;
- czy powinniśmy uznać, że "sory, taki mamy klimat" i po prostu pogodzić się z tym, że to wszystko się dzieje i po prostu jakoś to będzie;
- …. i tym podobne.
Ale dyskusyjne nie jest (przynajmniej w moim mniemaniu), że środowisko się zmienia za naszym udziałem, że na planecie jest coraz mniej dzikich i naturalnych ekosystemów, że te ekosystemy ubożeją, a wszystko pokrywa warstwa plastiku i smogu.
Polly Higgins stwierdziła, że poświęci sporą część życia na przekonywanie do tworzenia prawa chroniącego planetę. Mówiła, że prawo musi zacząć być tworzone w oparciu o inne priorytety. Dziś, jak podaje, prawo korporacyjne stanowi, że każde przedsiębiorstwo musi być zarządzane w taki sposób, aby najistotniejszy był zysk - zarządzający przedsiębiorstwem są to "winni" akcjonariuszom. A to oczywiście wspiera też prawnie naszą ludzką naturę. Polly twierdziła, że powinniśmy siebie zacząć postrzegać jako powierników tego, co otrzymaliśmy i winniśmy kolejnym pokoleniom "duty of care" - "obowiązek troski". Po to, aby oni otrzymali od nas planetę w stanie niepogorszonym. Pomijam tu filozoficzne dysputy, co znaczy "niepogorszone", co znaczy "lepsze", a co "gorsze" i co znaczy "troska" i tak dalej, i tak dalej. Przecież żyje nam się lepiej, dłużej, a jeżeli nawet nie "zdrowiej", to na choroby mamy swoje sposoby, a tym samym jesteśmy w stanie je "zaleczyć" do stopnia, w którym nie są dla nas uciążliwe (tak samo u pszczół). A poza tym, po co tyle krzyku, skoro choćby badania pokazują, że ci, którzy odżywiają się żywnością ekologiczną i ci którzy spożywają to co przemysłowo przetworzone, mają takie same wyniki morfologiczne i cierpią na te same schorzenia. Zostawię to filozofom (a i fizjologom, lekarzom i innym badaczom), a sam za naszą spuściznę przyjmę wyspę śmieci na Pacyfiku.
Polly stwierdziła, że narody powinny przyjąć wspólną odpowiedzialność za kataklizmy ekologiczne - również te wywoływane przez siły natury, a wzmacniane (lub powodowane) przez choćby zmiany klimatyczne, których jesteśmy udziałem (wiem, to też dyskusyjne). Na ile zrozumiałem jej myśl, państwa, zamiast chmurnie patrzeć i grozić palcem tym, którzy wycinają lasy tropikalne (choćby), żeby się "dorobić", powinny wspierać je materialnie i technologicznie, żeby one tej wycinki nie musiały robić. Wydaje mi się więc, że mogła mieć myśl na miarę "planetarnego Fortu Knox" (http://bees-fortknox.pl/). Podpisując się pod tą ideą, pesymistycznie dodam, że, aby stracić nadzieję na lepsze jutro w idealistycznej wizji Polly, chyba wystarczy popatrzeć na nasz kraj, który został już ponoć zaliczony do wysoko rozwiniętych, a wciąż nie uporał się ze smogiem i spalaniem mułu węglowego (o śmieciach nie wspomnę). Jeżeli więc nie radzimy sobie z rozwiązywaniem własnych problemów środowiskowych, to ciężko żebyśmy na swój grzbiet wzięli te, które uznajemy za "cudze". Różnica jest (chyba) taka, że Polly nie uznawała tych problemów za "cudze", ale za jej własne. I chyba tak powinniśmy to postrzegać.
Na Konferencji w Doorn, odpowiedź Natural Beekeeping Trust nie do końca zadowalała tych, którym państwo nakazuje stosowanie toksyn czy substancji biobójczych w ulach. Tak to już jest w naszej naturze, że będziemy drążyć i pytać różnych osób o nasze problemy tak długo, jak nie usłyszymy satysfakcjonującej odpowiedzi. Chyba każdy z nas jest „winny” tego „grzechu”. Gdy w czasie sobotniego wieczoru odbywała się wideokonferencja z udziałem Polly, pytanie o ten problem po prostu musiało znowu paść. Adwokat Polly Higgins bez chwili wahania powiedziała: "łamcie prawo". Oczywiście została nagrodzona gromkimi brawami, na sali podniósł się harmider i chwilę trwało zanim opadły emocje. Żeby jednak nie było tak różowo, stwierdziła też "wówczas musicie się liczyć z konsekwencjami - jeżeli w coś wierzycie i jesteście gotowi je ponieść, róbcie tak jak podpowiada wam rozum i serce". To mniej więcej wynika z koncepcji tzw. "nieposłuszeństwa obywatelskiego". A więc nie mówimy tu o demolowaniu przystanków i ukrywaniu twarzy. Mówimy o stanięciu twarzą w twarz z konsekwencjami naszych czynów i wyborów w sytuacjach, gdy uznajemy prawo za "złe" czy "niewłaściwe". Temat jest kontrowersyjny, a dylemat trudny i każdy musi go rozważyć sam, zanim podejmie swoje decyzje. Być może czasem tylko tak można zwrócić uwagę na jakiś problem. Przykładów ludzi, którzy świadomie i z podniesionym czołem łamali prawo, walcząc o - w ich mniemaniu - wyższe racje, było w historii i znanej nam teraźniejszości wielu. Niektórzy pewnie za swoje przekonania oddali głowy na szafot. Czy to coś zmieniło w historii? Wydaje mi się, że w wielu przypadkach tak.
Chętnych (znających angielski) zapraszam do obejrzenia wystąpienia Polly na spotkaniu TEDx i odwiedzenia profilu na Facebooku "Stop Ecocide: Change the Law".
Bartłomiej Maleta, 22.04.2019